Siedzieliśmy w milczeniu, na twardych, restauracyjnych krzesłach. Nieprzyjemna cisza jaka zapanowała od chwili kiedy kelner zniknął z sali z naszym zamówieniem, ciążyła na nas jeszcze przez dłuższą chwilę. Państwo Reus, siedzący naprzeciwko mnie i Marco, za wszelką cenę starali się sprawiać wrażenie spokojnych, choć po lekkim grymasie wymalowanym na twarzy kobiety i przymrużonych badawczo oczach mężczyzny wiedziałam, że to tylko pozory. Gdzieś w głębi duszy, oboje byli jak wulkan, który lada chwila wybuchnie, niszcząc wszystko co stanie na jego drodze.
Blondyn, ściskający lekko moją dłoń pod stołem, niestety był w nie lepszym stanie. Uparcie wpatrywał się w oczy ojca, nie odwracając wzroku nawet na chwilę . Z twarzy innych ludzi potrafił czytać jak z otwartej księgi, kiedy sam zawsze przybierał tę cholerną, nienaruszalną maskę obojętności.
- Więc ? - niecierpliwy głos Marco, wreszcie przerwał ciszę. Wydawał sie być tak spokojny.
- Pracujesz gdzieś ?
- Och... - mruknął chłopak - Handluję tu i ówdzie. Najczęściej w podstawówce, gimnazjach, na ulicy...
To, że moje oczy prawie wyskoczyły z orbit, to mało powiedziane. Co do cholery się tu wyrabia ? O jakim handlu on w ogóle mówi ?
- Co masz na myśli mówiąc handluję ? - zająknęła się matka chłopaka, czekając na jakąkolwiek odpowiedź z jego strony..
- Och mamuś... - zagruchał, uśmiechając sie fałszywie - Dobrze wiesz o co mi chodzi... Nic czego wcześniej bym nie robił.
- Co ?! - jęknęła boleśnie, przykładając dłoń do klatki piersiowej. Ja sama byłam totalnie zdezorientowana. W myślach błagałam Boga, żeby to nie było to o czym myślałam.. - A jeśli znowu cię złapią ? Myślałam, że dostałeś nauczkę ostatnim razem.
- Tak jakby cię to interesowało - bąknął obrażony.
Powoli zaczynało mi świtać. Mówiąc "znowu" za pewne chodziło jej o powód pobytu chłopaka w więzieniu. Wtedy, kiedy został wrobiony przez "klienta", a później aresztowany pod zarzutem handlu narkotykami.
Myślałam jednak, że ten etap w życiu, Marco ma już dawno za sobą. Wydawało mi się, że zrozumiał swój błąd i teraz będzie robił wszystko by go nie powtórzyć. Byłam pewna, że więzienie na dłuższy czas - jeśli nawet nie na zawsze - odbiło na nim swoje piętno.
- Marco ? - szepnęłam cicho, zwracając na siebie uwagę chłopaka. Jednak niestety nie tylko jego. Trzy pary oczu wpatrywały się we mnie z pytającym wzrokiem. - Czy to prawda ?
Starałam się aby mój głos zabrzmiał pewnie, jednak jak zwykle moje ciało mnie zdradziło. Panika, wymieszana z czymś w rodzaju strachu, całkowicie zawładnęła moim ciałem, paraliżując każdą komórkę ciała.
W odpowiedzi pokręcił ironicznie głową, zaprzeczając mojemu pytaniu. Poczułam się, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Byłam wściekła, to mało powiedziane. Mimo tego, iż widział do jakiego stanu doprowadza ta rozmowa jego matkę, ciągnął ją. A ja nie mogłam już dłużej tego słuchać.
Patrzenie na to, jak świadomie rani swoją matkę, sprawiało że miałam ochotę go uderzyć. Szczególnie wtedy, kiedy na jego usta wpełzł ten chytry uśmieszek.
Te wszystkie uczucia, które przepływały przez moje ciało, czyniły mnie słabą. Złość, smutek, żal, rozczarowanie. Marco nie rozumiał co to znaczy stracić matkę.
Wyładowywał się teraz na niej i zachowywał jak skończony dupek, tylko dlatego że nie wiedział jak to jest, nagle ją stracić. Ale ja wiedziałam. Ze łzami w oczach patrzyłam na starania nawiązania jakiejkolwiek konwersacji z jej strony, które za każdym razem kończyły się na zgryźliwej odezwie chłopaka. Tak bardzo pragnęłam mieć moją mamę przy sobie, że oczami wyobraźni przenosiłam się z powrotem do domu. Wyobrażałam sobie całą naszą rodzinę, siedzącą na miękkim dywanie w salonie, grającą w Monopoly. Tak bardzo tęskniłam za tymi czasami, kiedy każde popołudnie spędzaliśmy na wspólnych zabawach.
- Widzisz ?! Mówiłem ci że on się do tego nie nadaje ! - warknął ojciec Marco, podnosząc się gwałtownie z krzesła. - Ale ty jak zwykle mnie nie słuchałaś !
Sztućce lekko podskoczyły, kiedy pięść mężczyzny zderzyła się z powierzchnią blatu.
- Thomas uspokój się ! - kobieta stanowczym ruchem pociągnęła go z powrotem w dół, zmuszając by ponownie zajął swoje miejsce.
- Dowiem się wreszcie o co chodzi ?! - w duchu dziękowałam, że oprócz naszej czwórki, w restauracji są tylko dwie inne osoby, dla których swoją drogą byliśmy niezłym widowiskiem.
- Musimy wyjechać do Włoch na miesiąc, może dwa. Tamtejszy hotel podupada, a my musimy się nim zająć.
Wytrzeszczyłam oczy. Hotel ? Już na samym początku rzuciło mi się w oczy, że rodzice Marco nie należą do najbiedniejszych ludzi, ale szczerze nie spodziewałam sie czegoś takiego..
- I co to ma wspólnego ze mną ?
- Chcieliśmy cię poprosić, abyś zaopiekował sie chwilowo tutejszym hotelem. - Jeszcze jeden hotel ? No pewnie... Czego jak czego, ale nie spodziewałam się akurat czegoś takiego.. Biorąc pod uwagę relację między nimi, która w zasadzie praktycznie nie istnieje, ostatnie o czym pomyślałam to chęć współpracy..
- Nie ma mowy - zakończył szybko chłopak. Spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami.
- Dlaczego ? - mama chłopaka wyglądała na zawiedzioną, natomiast ojciec - wprost przeciwnie. Mały uśmieszek igrał na jego ustach, kiedy przerzucał wzrok z żony na syna.
- Nie mam żadnego doświadczenia - wzruszył ramionami - Nie znam sie na prowadzeniu hotelu.
- W przyszłym tygodniu możesz podjąć kurs.. Myślę że on może ci pomóc - kobieta była nieugięta, Marco jednak też nie zamierzał sie poddać. Z jakiegoś powodu, za wszelką cenę chciał się od tego wymigać.
- Mam studia. Musze się uczyć.
- A jeśli pracę w hotelu wliczymy w Twoje praktyki ? Będziesz miał z głowy.
- Ja... - kiedy znów spróbował zaprzeczyć, delikatnie kopnęłam go pod stołem. Spojrzał na mnie zaskoczony, ale kiedy posłałam mu znaczące spojrzenie, wywrócił oczami. - Kiedy wylatujecie ?
* 2 tygodnie później *
Minęły już prawie dwa tygodnie, odkąd Marco zaangażował się w pracę w rodzinnym biznesie. Od czasu, kiedy rodzice chłopaka wyjechali do Włoch, praktycznie każde popołudnie spędzał w hotelu. Nie licząc jednego weekendu, kiedy udało mu się wyrwać. Byłam totalnie załamana. Chodziłam po mieszkaniu, które wydawało mi sie o wiele za duże, kiedy byłam w nim sama. Panująca cisza, dosłownie mnie zabijała. Popadałam w paranoję mimo iż minęło dopiero tak niewiele czasu.
Marco wracał przeważnie późnymi wieczorami. Pomimo moich starań o jakiekolwiek zajęcie sobie czymś czasu, niczym nie mogłam zainteresować się dłużej niż kilka godzin. Sprzątałam, prałam, gotowałam... Zajęłam się już nawet przerabianiem na przód tematów z podręcznika do matematyki.Nigdy nie sądziłam, że wyjście do pracy może być taką frajdą !
Jedyna chwila, kiedy mogliśmy się cieszyć swoją obecnością, przypadała późnymi wieczorami, o ile chłopak nie był na tyle zmęczony, że jedyne o czym myślał to to, by jak najszybciej znaleźć się w łóżku.
Oczywiście nie miałam do niego o to żalu. Doskonale rozumiałam, że natłok obowiązków go wykańcza. Tak naprawdę martwiłam się o niego. Wstawał wczesnym rankiem, by zająć się papierkową robotą, którą poprzedniego dnia zabrał ze sobą z biura, później wychodził na uczelnie, z której kierował się prosto do hotelu. Między czasem starał się też wynagradzać mi to, że tak często nie ma go w domu. A ja nie mogłam patrzeć na to jak się biedak męczy. Nie miał czasu na jakikolwiek odpoczynek. Zastanawiałam się, jak długo jeszcze będzie w stanie pociągnąć tak zabiegany tryb życia. W ciszy, odliczałam dni, kiedy w końcu jego rodzice postanowią wrócić do Krakowa, a on sam będzie miał chwile wytchnienia.
Jak już wspomniałam, dni mijały mi praktycznie na niczym. Codzienna monotonia przyprawiała mnie o dreszcze każdego ranka, gdy tylko otwierałam oczy.
Tak więc zrozumiałym jest, jak bardzo ucieszył mnie telefon od John'a. Muszę przyznać, że naprawdę się za nim stęskniłam.. Od czasu, kiedy nasze relacje uległy znacznej poprawie - zbliżyliśmy się do siebie.
- Wychodzimy ? - weszłam do salonu, przerzucając przez ramię pasek torebki.
- Jeszcze chwilę - pochylony nad plikiem kartek, rozrzuconych dosłownie na całej powierzchni stolika, chłopak mruknął.
- Dochodzi dziewiąta. Spóźnimy się na uczelnię - wzruszyłam ramionami, przysiadając na kanapie obok niego.
- Tak, tak. Idę już - mruknął, podpisując kolejną kartkę. Kiedy w końcu skończył, w pośpiechu spakował wszystkie papiery do czarnej teczki.
- Zjemy dzisiaj razem lancz ? - zapytałam, usadawiając sie wygodnie na przednim siedzeniu jego czarnego auta.
- Dzisiaj nie mogę Kochanie - mruknął zamykając za mną drzwi. - Mam spotkanie biznesowe z inwestorami z Niemiec.
- Och.. - zmarszczyłam brwi - Trzymam kciuki.
Zagraniczni inwestorzy co ? Nie sądziłam, że ma na głowie aż tyle spraw. W ciągu dwóch miesięcy, ze zwykłego studenciaka stał się zarządcą świetnie prosperującego hotelu.To wydawało mi się tak nierealne. Tak odległe. Ale byłam z niego dumna. Mimo tego, jak bardzo musiał poświęcić się dla tej pracy, wychodziło mu to naprawdę nieźle. Jakby zajmował się tym od lat.
- Ale postaram się wyjść dzisiaj wcześniej. Moglibyśmy wyjść razem na miasto. Co ty na to ?
- Jasne - uśmiechnęłam się. Chłopak pochylił się, by złożyć szybki pocałunek na moim policzku, po czym odpalił silnik samochodu.
~*~
Dzień na uczelni po raz pierwszy od niepamiętnych czasów minął mi naprawdę wolno. Minuty ciągnęły sie w nieskończoność, kiedy rysowałam bliżej nieokreślone kształty na marginesie swojego notatnika. To zdecydowanie nie był mój dzień. Nie mogłam skupić się praktycznie na niczym. Ciągłe nawijanie profesora na temat fizyki kwantowej działało na mnie jak podwójna porcja proszków nasennych.
Więc kiedy wreszcie moje męczarnie dobiegły końca, wystrzeliłam z sali niczym z procy. Na parkingu czekał na mnie Marco, oparty o drzwi swojego czarnego Hummera. Uśmiechnęłam się szeroko, podchodząc bliżej niego.
- Co ty tu .... - zapytałam, unosząc brwi.
- Chodźmy coś zjeść - uśmiechnął się szeroko, otwierając dla mnie drzwi.
- Ale przecież masz teraz spotkanie.
- Udało mi się je przełożyć. Myślałem że sie ucieszysz - wzruszył ramionami.
- Oczywiście, że się cieszę - mocno wtuliłam się w jego tors, a mój uśmiech znacznie się powiększył kiedy ramiona chłopaka owinęły się wokół mnie. Boże, jak ja za nim tęskniłam...
- Mogę pożyczyć dziś twój samochód ? - zapytałam, nabierając kolejną porcję sałatki na widelec. Siedzieliśmy w małej, przytulnej knajpce na rynku. Cholera, nie pamiętałam już kiedy ostatnio gdzieś razem wyszliśmy....
- Po co ?
- John przyjeżdża pamiętasz ? Przecież nie pojadę po niego rowerem na stację - mruknęłam cicho. Powinnam poważnie zastanowić się nad kupnem własnego samochodu. Nie chodzi mi tutaj o to, że chłopak nie chce się dzielić ze mną swoim skarbem ( och tak, mówi do swojego samochodu "skarbie" ), bo kiedy przyszło zdawać mi test na prawo jazdy, cierpliwie trwał u mego boku, wytykając mi błędy i krzycząc od czasu do czasu że zarysuję lakier. W końcu tak się zaparłam, że wyrzuciłam go z tego samochodu i dalszymi przygotowaniami zajęłam się samodzielnie. Zdałam? Zadałam.
Tak czy owak, jako niezależna kobieta powinnam mieć swój samochód prawda ? Nawet na głupie zakupy muszę zasuwać pieszo, bo chłopak jedzie Hummerem do pracy.
- Jasne. Tylko uważaj ...
-... przy parkowaniu. Wiem - przerwałam mu w pół słowa, wywracając przy tym oczami.
- I pamiętaj...
- ... zamknąć samochód jak z niego wysiądę - ponownie wywrócenie oczami spotkało się z niemałym grymasem na twarzy chłopaka.
Nie żebym zapomniała kiedyś zakluczyć zamka czy coś... Mam nadzieję że czujecie ten sarkazm.
- Będę uważać - uśmiechnęłam sie, wyciągając ponad stołem otwartą dłoń w jego kierunku.
- Taaa... - mruknął marszcząc czoło i układając na mojej dłoni, pęk kluczy.
Posłałam mu szeroki uśmiech, wkładając do ust kolejną porcję sałatki, a Marco zachichotał cicho, kręcąc przy tym głową...
~*~
Po raz kolejny tego wieczoru spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Zegarek wskazywał już kwadrans po siedemnastej, wytykając piętnastominutowe spóźnienie pociągu którym miał przyjechać John.
Otuliłam się mocniej wełnianym szalem, przysiadając na jednej z ławek. Był już prawie środek grudnia. Wszystko dookoła pokryte było białym puchem. Już niedługo święta. Uśmiechnęłam sie pod nosem, na myśl o tym, że to będą już drugie wspólne święta z Marco. Wcześniej nawet nie zdawałam sobie sprawy, że jesteśmy ze sobą już prawie półtora roku.
- Czekasz na kogoś ? - z zamyśleń wyrwał mnie znajomy głos. Podniosłam wzrok z chodnika, by napotkać spojrzenie niebieskich tęczówek. Z mojego gardła wyrwał sie pisk radości, a już po chwili dosłownie rzuciłam się na chłopaka. Głęboki śmiech John'a rozbił się echem po opustoszałej stacji, kiedy zamknął mnie w uścisku.
- Ja za Tobą też tęskniłem - zachichotał, odsuwając mnie lekko od siebie by nabrać powietrza do płuc. Bardzo możliwe, że mój uścisk mu to uniemożliwił... Ale no. .- Ale tak jakby zamarzam...
Wywróciłam żartobliwie oczami, prowadząc go w kierunku parkingu.
Świetny rozdział! Marco dzielnie sobie radzi z obowiązkami, mam jednak nadzieję, że znajdzie więcej czasu dla swojej ukochanej.:) Do następnego! ❤
OdpowiedzUsuńGenialny!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Czyżby obowiązki hotelu odbiły się na związku Julii i Marco? Oby to długo nie potrwało to całe zajmowanie się hotelem i papierkową robotą.Tak, tak oby Julka nie zarysowała "skarbu" Reusa, bo ojjjjjjjjjjjj będzie bolało. Kochana w wolnej chwili zapraszam do siebie na nowy, już 11
OdpowiedzUsuńhttp://wiktoria-marco.blogspot.com/2015/07/rozdzia-11.html
John....Nie lubiłam go i dalej nie lubię. Niech lepiej trzyma łapska przy sobie.! o.o Marco według mnie niepotrzebnie przejął "opiekę" nad biznesem rodziców. Pewnie mu nawet nie podziękują. Czekam na 57!:)
OdpowiedzUsuńI zapraszam do siebie na 16!:)
http://mr11-bvb.blogspot.com/2015/07/szesnascie.html
Buziaki:**
Cudowny rozdział , zresztą jak zwykle . Oby praca Marco nie odbiła się na związku z Julią . I mam nadzieje że ten cały John nie namięsza im w związku . Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na kolejny ...
OdpowiedzUsuń