poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozdział 55.

- Julia ! - warknął Marco, kiedy próbowałam wyrwać się z jego uścisku by ponownie zatopić paznokcie w skórze blondynki - Dość już do cholery !
- Puść mnie! - syknęłam szamocząc się jeszcze bardziej.
- Nie ! - objąwszy mnie o wiele mocniej, skierował się w kierunku wyjścia z klubu.
Fuknęłam obrażona pod nosem, jednak nie protestowałam już. Cholera, jest zły ?
Spojrzałam na jego twarz.  Mocno zaciśnięta szczęka chłopaka byłą wystarczającym potwierdzeniem moich przypuszczeń. Każdy mięsień jego ciała napinał się przy jego najmniejszym ruchu.
- Co to do kurwy nędzy było ?! - wrzasnął, kiedy znaleźliśmy się już na zewnątrz. Zimne, październikowe powietrze owiało moją skórę, pozostawiając na niej gęsią skórkę.
Czułam się jak małe dziecko. Zbesztane za coś, co czyniło w dobrej mierze, jednak gdzieś po drodze popełniło błąd.
- Nie wiem o czym mówisz - bąknęłam pod nosem, pocierając dłońmi o ramiona by choć trochę się rozgrzać.
- Przestań zachowywać się jak pieprzone dziecko ! - głośne warknięcie wypłynęło z jego ust, kiedy zrobił krok w moim kierunku.
- Więc przestań mnie tak traktować - mimo moich silnych starań, mój głos załamał się już w połowie zdania. Miałam dość tego, że cały czas byłam traktowana jak niedorozwinięty człowiek, który nie może sam podejmować decyzji. Mam już prawie 20 lat. Pracuję, uczę się... Funkcjonuję jak każdy inny normalny człowiek, więc mam prawo domagać się, żeby mnie tak traktowano prawda ?
- Nie traktuję !
- Ale ona cię pocałowała ! - wrzasnęłam wściekła. Gniew ponownie zaczął we mnie wzbierać. Nie mniej jednak, na pewno nie aż tak bardzo jak chwilę temu, gdy patrzyłam na twarz tego blond pustaka.
Ale to był inny rodzaj złości. Wcześniej, chciałam dosłownie rozszarpać ją na strzępy, teraz - miałam ochotę się rozpłakać. Tak po prostu. Z żalu, bezradności... Wszystkie uczucia, które kumulowały się gdzieś w moim wnętrzu, nagle zbuntowały się, chcąc ujrzeć światło dzienne.
- W tym rzecz ! - Zdenerwowanie przejmowało powoli kontrolę nad całym jego ciałem. Tupiąc nerwowo butem o asfalt, zaciskał pięści do tego stopnia, że knykcie stawały się białe. Wyglądał jak wulkan. Wulkan który lada chwila wybuchnie.  - To ona mnie pocałowała ! Nie ja ją !
- Więc dziękuj Bogu, że tak było. Inaczej nie miał byś już gdzie mieszkać - mruknęłam cicho, wymijając tykającą bombę zegarową, z blond włosami na głowie.
- Gdzie idziesz ? - dłoń chłopaka zacisnęła się kurczowo na moim ramieniu, kiedy ruszyłam w kierunku wejścia do klubu.
- Po Logana. Możesz tu zaczekać czy coś - wzruszyłam obojętnie ramionami.
Jak to było ?.. Ach tak. Krok do przodu, dwa do tyłu.

~*~

Do domu wróciliśmy średnio po pierwszej w nocy. Byłam wykończona zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Między mną a Marco, niezręczna sytuacja panowała do momentu aż oboje znaleźliśmy się w łóżku. Obróceni do siebie plecami, unikaliśmy jakiegokolwiek kontaktu z drugą osobą. Oboje musieliśmy ochłonąć z emocji jakie dostarczyły nam "atrakcje" dzisiejszego wieczoru. W zasadzie nie rozumiałam o co mu tak chodzi. Przecież to ja byłam jedyną poszkodowaną prawda ? Nie ma nic boleśniejszego, niż widok twojego chłopaka, całującego się z inną dziewczyną.
Wszystkie, kotłujące się w mojej głowie myśli, zlewały się w ciąg pytań dotyczących tej jednej, cholernej blondynki. Mimo że nie miałam ani siły, ani ochoty wdrążać się w ten temat, za nic nie mogłam oddalić od siebie tego wszystkiego. 
- Śpisz ? - łóżko zakołysało się delikatnie, a po chwili ciepły oddech chłopaka owiał mój policzek. 
Zacisnęłam mocniej powieki, czując jego wzrok na sobie.
- Nie.. - szepnęłam, odwracając się w jego kierunku.
- Przepraszam - mruknął cicho, przyciskając swoje czoło do mojego. 
- W tym problem. Za każdym razem gdy coś się stanie, liczysz że jedno przepraszam wszystko załatwi. Nie mogę, a raczej nie chcę znosić cały czas twoich wybuchów.
- Wiem - przymknął powieki, starając się zamaskować panikę majaczącą w jego oczach. 
- Skąd ją znasz ? - spytałam, odsuwając go delikatnie od siebie. Nie potrafiłam logicznie myśleć kiedy był zbyt blisko. 
- Agnieszkę ? - mruknął przewracając się na plecy i zaplatając ręce pod głową - Z gimnazjum. Chodziliśmy do jednej klasy.
- Byliście parą ? - błagam... powiedz NIE. błagam, powiedz NIE ! 
- Co ? Nie.. Ona była raczej.... - przerwał szukając odpowiedniego słowa - ... inna. 
- Inna ? - nie widziałam twarzy chłopaka, gdyż oboje wpatrywaliśmy się w biały sufit, jednak oczami wyobraźni widziałam tę zmarszczkę między brwiami, która tworzyła się za każdym razem gdy intensywnie nad czymś myślał.
- Ona... Była jedną z tych dziewczyn, które obracały się raczej w męskim gronie. - Czemu mnie to nie dziwi ? - Nigdy jakoś nie miała przyjaciółek czy coś.. Chodziła z nami na imprezy.. W zasadzie wszędzie.
- Obracała się tylko w męskim gronie ? - mruknęłam ironicznie.
- Och.. Nie w tym sensie - zachichotał -Traktowaliśmy ją raczej jak kumpla. Jakby to powiedzieć.... Nie wszyscy widzieli ją jako kandydatkę na dziewczynę.
- A ty ? Widziałeś nią w niej ? - wszystkie wcześniejsze emocji traciły powoli na ważności. Złość nie targała mną już tak bardzo jak wcześniej. W zasadzie już prawie wyparowała. Jedyne, na co miałam teraz ochotę, to po prostu przytulić się do Marco i nigdy nie puszczać.
- Nie. - uciął krótko. 
Wdawało mi się, że coś jeszcze kryje się za tą historią, jednak nie miałam już siły na roztrząsanie jej. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową z nadzieją, że gdy uda mi się wreszcie zasnąć, wszystkie troski i problemy odpłyną w chwili gdy ponownie otworzę oczy jutrzejszego ranka.
- Um.. Julia ? - po pokoju ponownie rozniósł się głos chłopaka.
- Mhmm ? - mruknęłam sennie, nie siląc się nawet na otworzenie oczu. 
- Znowu zadzwonił. 
- Kto ? - przetarłam oczy wierzchem dłoni. 
- Ojciec. Chcą się spotkać. 
- Kiedy ? 
- Po jutrze.
I cały sen poszedł się ścigać. To by było na tyle, jeśli chodzi o odzyskanie wewnętrznego spokoju...

                   * 2 dni później *

Niedzielny poranek był jednym z najgorszych w całym moim życiu. Po praktycznie dwóch nieprzespanych nocach, podniesienie się z łóżka było dla mnie nie lada wyzwaniem. A myśl, że to właśnie TEN dzień wcale nie ułatwiała sprawy. Dzień spotkania z rodzicami Marco.
Otworzyłam oczy, starając się przyzwyczaić do jasności panującej w pomieszczeniu. Co z tego że mamy w pokoju żaluzje ? Nigdy i tak ich nie używamy.
Wyciągnęłam rękę na lewą stronę łózka, mając nadzieję napotkać tam ciało chłopaka, jednak jedyne co wyczułam to zimne prześcieradło. Odkąd zaistniała cała ta sprawa z jego rodzicami i tą ich nagłą chęcią do spotkania się, zdenerwowanie nie odstąpiło chłopaka nawet na krok. Wiercił się nocami, szukając dogodnej pozycji do zaśnięcia, a mi łamało się serce na myśl, że nic nie mogę z tym zrobić. Nie potrafiłam mu pomóc w żaden możliwy sposób, mimo iż naprawdę bardzo tego chciałam.
Wygrzebałam się spod pościeli i wolnym krokiem ruszyłam w kierunku drzwi.
- Cześć - wesoły głos Logana rozniósł się po salonie. Niewielka torba leżała obok kanapy, wypchana po brzegi jego ubraniami. Uniosłam brew, spoglądając to na niego, to na bagaż. - Och... Myślę, że powinienem wracać do domu. Czeka mnie ciężka rozmowa z Monica - westchnął, zapinając zamek błyskawiczny swojje bluzy.
- Trzymam kciuki - podeszłam do niego i mocno go przytuliwszy, dodałam - Dasz sobie radę.
- Mam taką nadzieję- mruknął cicho oddając uścisk.
- Jestem pewna że tak będzie - puściłam mu oczko. - Widziałeś Marco ?
- Mhmm - skinął lekko w kierunku balkonu. - Co mu zrobiłaś ? - zachichotał lekko.
- Dlaczego myślisz, że to moja wina ? - obruszyłam się, marszcząc brwi.
- Oboje dobrze wiemy, że twój charakterek pozostawia dużo do życzenia.
- Zamknij się. To nie moja wina ! - westchnęłam, będąc już w połowie drogi na balkon.
Chłopak zaśmiał się cicho, unosząc ręce w geście obronnym.Wywróciłam oczami, wychodząc z pomieszczenia.
Na niewielkim balkonie, oparty o balustradę stał Marco. Pochylona ku ziemi głowa i pięść zaciśnięta na metalowej barierce upewniły mnie, że od wczorajszego wieczora jego humor za bardzo się nie zmienił.
Podeszłam do niego, oplatając jego talię swoimi rękami i wtulając się w jego plecy. Każdy mięsień jego ciała napiął sie, by po chwili móc się rozluźnić pod wpływem mojego dotyku.
Chłopak odwrócił się w moim kierunku, po czym zamknął mnie w żelaznym uścisku. Uścisku który był moim azylem. Miejsce odosobnienia, ucieczki, schronienia... Jedynym, w którym czułam się naprawdę swobodnie.
Wypuścił dym nikotynowy z płuc i wrzuciwszy niedopałek do małego pojemniczka. Przez ten weekend wypalił więcej, niż średnio robi to w miesiącu. Nienawidziłam kiedy to robił... Świadomie psuł się od środka, wdychając to gówno, a ja byłam bezradna. Nie raz starałam się przemówić mu do rozumu, jednak zawsze odpowiadał mi tylko wzruszeniem ramion. A ja nie chciałam też na niego naciskać. W końcu był dorosłym człowiekiem, który nie potrzebował niańki.
- Nie denerwuj się tak - szepnęłam, gładząc delikatnie dłonią mięśnie jego ramion.
- Nie denerwuję - mruknął, krzywią się. Cały Marco. Zawsze przybiera maskę obojętności, starając się ukryć pod nią wszystkie swoje uczucia. I niestety trzeba przyznać, że cholernie dobrze mu to wychodzi.
- Okej... - westchnęłam ciężko. Czasem to jego ukrywanie się, stawało się naprawdę męczące. Zawsze zastanawiałam się w takich chwilach, dlaczego to robi. Nie ufa mi ? Przecież nie jednokrotnie powtarzał  że tak nie jest. A może po prostu jest zbyt dumny by przyznać się do swoich słabości ? Bo okazywanie uczuć zdecydowanie było jego słabością.
- Po prostu się martwię.
- Nie potrzebuję twojej litości - jęknął gardłowo, odsuwając mnie lekko od siebie. Auć..
- Jakiej litości ? O czym ty w ogóle mówisz ? Jeśli jeszcze nie zauważyłeś, jestem twoją dziewczyną więc do cholery mam prawo się o ciebie martwić ! - uniosłam się delikatnie, zaciskając dłonie w pięści. Nie chciałam krzyczeć. Miał już wystarczająco dużo problemów na głowie, a ja nie chciałam dokładać mu kolejnych zmartwień. Obróciłam się na pięcie i skierowałam w kierunku drzwi. Nie chciałam wybuchnąć.
- Stój. - dłoń chłopaka znalazła się nagle na moim przedramieniu, zatrzymując mnie. - Nie zostawiaj mnie - szepnął.
Obróciłam się niepewnie w jego kierunku, a para silnych ramion owinęła się wokół mnie, przyciągając bardziej do siebie.

~*~

- Gotowy ? - spytałam, kiedy znaleźliśmy się w pobliżu drzwi restauracji. Miejscu, gdzie zapewne czekali już na nas państwo Reus. 
Chłopak pokręcił przecząco głową, a grymas wymalowany na jego twarzy mówił mi, że jedyne o czym teraz myśli to sposób ucieczki. 
Zaśmiałam się cicho i załapawszy jego dłoń, pociągnęłam za sobą w kierunku drzwi. 
W środku było dość pusto. Jedynie niewielki stolik pod oknem, zajmowało małżeństwo z dwójką dzieci. Ruszyliśmy nie pewnym krokiem w głąb pomieszczenia. Z każdym kolejnym krokiem, pewność siebie opuszczała mnie coraz to bardziej. Czułam, że powoli zaczynam popadać w panikę. 
- Spokojnie - czuły szept chłopaka dotarł do moich uszu. Już miałam go wyśmiać, wytykając chłopakowi wcześniejszą chęć ucieczki, kiedy dumny, kobiecy  głos uniemożliwił mi to.
- Marco ! - nagle u boku chłopaka znalazła się starsza kobieta. Zarzuciwszy mu ręce na szyję, mocno przytuliła go do siebie. Jednak kiedy Marco nawet nie drgnął, odsunęła się od niego z zażenowaniem. 
- Cześć - mruknął cicho, wykrzywiając twarz w wymuszonym uśmiechu. 
- A to kto ? - Kobieta zdawała się dopiero teraz zauważyć moją obecność.
- Julia, moja dziewczyna.
- Nie mówiłeś, że się z kimś spotykasz - nagle tuż zza naszych pleców dobiegł nas głęboki głos, jak przypuszczam ojca Marco.  
- Nie pytałeś - wzruszył ramionami, mocniej ściskając moją dłoń.
- Miło mi państwa poznać - uśmiechnęłam się lekko, wyciągając w kierunku małżeństwa dłoń.
Ojciec Marco wyglądał jak starsza wersja synów. Zarówno Kamil, jak i Marco byli bardzo podobni do taty. Te same blond włosy, brązowe oczy i mocno zarysowane linie szczęki. Nawet uśmiech mieli bardzo podobny.
- Siadajcie - z zamyślenia wyrwał mnie dumny głos kobiety. Wyglądała niesamowicie. Z tego co pamiętam, Marco wspominał iż ma  około 55 lat, a patrząc na nią spokojnie można było dać jej z 15 lat mniej. Tylko nieliczne zmarszczki na jej twarzy utrzymywały w przekonaniu, że ma więcej niż trzydzieści parę lat. Damski garnitur składający się z długiej do kolan, ołówkowej spódnicy idealnie podkreślał jej szczupłą talię, a kolia pereł ciężko zwisających na jej szyi dodawała jeszcze więcej elegancji do jej stroju. 
Z zażenowaniem spojrzałam na swoją białą sukienkę, która przy kobiecie siedzącej na przeciwko mnie prezentowała się jakby była skradziona bezdomnemu.  
- Więc... Ile się już spotykacie ? 
- Wystarczająco długo by móc ze sobą zamieszkać - wtrącił Marco zanim w ogóle zdążyłam otworzyć usta. 
- Mieszkacie razem - zdziwienie w głosie kobiety było aż nad to wyczuwalne. 
- Do rzeczy. - warknął Marco. - Dowiem się po co tu do cholery przyjechaliście ? 
- Musimy porozmawiać - i nagle atmosfera stała się jeszcze bardziej napięta. Czułam że za słowami mężczyzny nie kryje się nic dobrego...

5 komentarzy:

  1. O matko robi się ciekawie xd proszę dodaj next xd i zapraszam do siebie

    OdpowiedzUsuń
  2. Niech Marco rzuci w końcu to palenie! Protestuję! "NIE" dla palącego Marco! :< No i jeszcze to spotkanie...po cholerę oni na nie w ogóle poszli! Same kłopoty z tego będą. I będzie jeszcze gorzej...
    Czekam na 56!:)
    Buziaki! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakie genialne opowiadanie! *.* Cudownie piszesz! Zakochałam się w tym opowiadaniu! Zdecydowanie zostaję tu na dłużej! I już nie mogę się doczekać co wyniknie z tego spotkania, ale myślę, że nie będzie to nic dobrego. Do następnego! :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudny rozdział <3
    Dzieje się, a ja jak zwykle czekam na kolejny rozdział :*
    Buziaki i do następnego <3

    .P.S. Zapraszam do siebie już na 8 rozdział :
    http://lovestory-bvb.blogspot.com/2015/07/rozdzia-8-wiec-wybijmy-szybe-i-uratujmy.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Grrrrrrrrrrrrr na miejscu Julii bym wyrwała włosy tej jędzy.
    Spotkanie po latach z rodzicami?? Robi się ciekawie, ciekawe co chcą?
    Tak po tym wszystkim przypomnieli sobie, że mają syna? Trochę podejrzane.
    Czekam z niecierpliwością na nowy, jestem ciekawa co rodzice Marco chcą.
    P.S w wolnej chwili zapraszam do siebie na nowy
    http://wiktoria-marco.blogspot.com/2015/07/rozdzia-10_16.html

    OdpowiedzUsuń