- Chcesz coś do picia ? - głos John'a przywrócił mnie do świata żywych, odciągając moje zmęczone myśli od problemów choć na tak krótki moment.
- Nie dzięki - uśmiechnęłam się lekko, a po chwili drzwi przedziału zatrzasnęły się za chłopakiem.
Po raz kolejny oparłam głowę o szybę pędzącego pociągu, podciągając nogi pod brodę uświadamiając sobie jak beznadziejne jest moje życie. Tak, to chyba najlepsze określenie. Mimo tego, iż byłam właśnie w drodze do Sopotu, gdzie zamierzam spędzić święta z rodziną której nie widziałam od naprawdę długiego czasu, gdzieś w środku czułam niezrozumiałą dla mnie pustkę. Pustkę, która niszczyła cały ten nastrój zbliżającego się bożego narodzenia. Od kilku dni znów żyłam w ciągłym strachu. Przed oczyma non stop stawał mi obraz nieobliczalnych, niebieskich tęczówek brunet siedzącego przy barze jednego z krakowskich klubów, mimo zapewnień Marco, że to najprawdopodobniej wytwór mojej wyobraźni.
*Flash back*
- Widziałam go ! On tam jest ! - krzyknęłam panicznie, biegnąc w kierunku Marco, opierającego się o samochód.
- Widziałaś kogo ? - zdezorientowany chłopak spojrzał na mnie badawczo.
- Thomasa - wyszeptałam cicho, wtulając się w tors blondyna..
- Kochanie, spójrz na mnie - miękki ton jego głosu działał uspokajająco na moje skołatane nerwy.
Powoli przeniosłam wzrok z chodnika na twarz chłopaka. - Thomas nie może tu być. On został w Sopocie pamiętasz ?
- Ale ... - wychlipałam...
- Nie ma żadnego ale Julia. Jestem pewien że tylko Ci się wydawało. - zapewnił, jednak w jego oczach zamajaczyło coś, co wydawało się być nutką zdenerwowania i paniki.. W każdym bądź razie nie wyglądał na zaskoczonego tym co mówię. A może wcale mi się nie wydawało ? Może on faktycznie tam był ? Bezsensowne myśli błądziły po mojej głowie, robiąc w niej jeszcze większy zamęt. Postanowiłam zignorować je, zrzucając wszystko na spożyty wcześniej alkohol. Tak było o wiele wygodniej.
*
Marco... Tak bardzo chciała bym żeby był tu teraz obok mnie. Jedyne o czym marzyłam przez całą podróż pociągiem to to, że chłopak siedzi obok mnie z ramieniem opiekuńczo owiniętym wokół mojej talii.
Niestety nie było mi to pisane. Marco musiał zostać w Krakowie pod pretekstem jakiegoś bardzo ważnego spotkania na dzień po planowanym wyjeździe do Sopotu. Taaak.. Praca pochłaniała go z dnia na dzień coraz bardziej. Liczne nadgodziny doprowadzały mnie do szału. Ale co mogłam zrobić ? Przecież nie przypnę mu na szyi smyczy, żeby choć na trochę zatrzymać go w domu, nawet jeśli niejednokrotnie się nad tym zastanawiałam. A może po prostu wszystko wyolbrzymiam ? Przecież nie jesteśmy małżeństwem. A to, że spotykamy się od przeszło półtora nie świadczy o tym że będzie spędzał ze mną każdy wieczór, czy poświęcał mi czas kosztem swojego życia zawodowego, prawda ?
Ponownie pokręciłam głową, starając się uporządkować bałagan panujący w moich myślach. Postanowiłam trzymać się już tylko tej jednej. Obietnicy którą mi złożył, kiedy odstawił mnie i John'a na dworzec.
- Zdążę na kolację wigilijną, choćbym miał tam helikopterem przylecieć jasne ?
~*~
- Obudź się Julia, wysiadamy ! - ze snu wyrwał mnie lekki głos John'a. Chłopak szczypał mnie delikatnie w ramię, starając się w ten sposób mnie dobudzić, co swoją drogą nigdy nie było dla nikogo łatwym zadaniem. Nawet moja mama, budząc mnie co ranek do szkoły uciekała się do różnych podstępów by jej misja zakończyła się sukcesem.
Otworzyłam zaspane oczy, rozglądając się po pomieszczeniu. Nadal byliśmy jedynymi osobami w przedziale, co na ogół było naprawdę komfortowe. Po za tym biorąc pod uwagę fakt, iż John chrapie dwa razy głośniej niż mój ojciec ( nigdy nie przypuszczałabym że to w ogóle możliwe.. ) w cale się nie dziwię, że nie było chętnych do naszego towarzystwa.
Podniosłam się z siedzenia, narzucając na ramiona swoją zimową kurtkę. W tym roku zima naprawdę dawała popalić. Ciągłe mrozy stawały się z dnia na dzień coraz to bardziej męczące. Tak bardzo tęskniłam za zwiewnymi sukienkami i koszulkami na ramiączkach.
- Idziemy - głos chłopaka ponownie rozniósł się po przedziale, a ja ruszyłam za brunetem w kierunku wyjścia, taszcząc za sobą swoją walizkę.
Zgrabnym gestem zeskoczyłam z niewielkiego stopnia na betonową płytę stacji.
- Julia ! - Boże, tak dawno nie słyszałam głosu taty... Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo za nim tesknilam. Momentalnie znalazłam się w ramionach mojego ukochanego staruszka.
- Tesknilam - uśmiechnęłam się szeroko.
- Ja za Tobą też - jeszcze raz mocno mnie przytulił, po czym odsunął sie lekko by wziąć moja walizkę. Całą trójka ruszyliśmy w kierunku samochodu taty. Już nie mogłam się doczekać chwili, w której wreszcie znajdę się pod cieplutkim kocykiem z kubkiem kawy w ręce. Nie jestem zbyt wielkim fanem mrozów....
- A Marco gdzie ? - spytał tata kiedy byliśmy już w samochodzie. - Myślałem, że też przyjedzie...
- Przyjedzie pojutrze - westchnelam cicho. A już się cieszyłam że choć na chwilę udało mi się odciągnąć myślami od blondyna.
- Wszystko z nim w porządku ?
- Mhmm. Ma dużo pracy. - wzruszyłam ramionami. Wiedziałam że tata doskonale widział że coś nie tak, jednak postanowiłam machnąć na to ręką. Byłam też wdzięczna, że nie ciągnął tematu. Zafascynowana przyglądałam się krajobrazowi za szyba. Kiedyś tak dobrze znałam to miejsce, a teraz wydaje się ono być tak obce. Jest zdecydowanie inne niż Kraków. Po prawie pół roku mieszkania na południu i zaledwie jednej wizycie tutaj, czułam się jakbym wracała do domu. Tego prawdziwego. Zamyślona spojrzałam na ekran telefonu, przeklinając pod nosem na widok ilości nieodebranych połączeń od Marco. Czuje że będzie o to wojna... Wstukałam szybkiego sms'a żeby się nie martwił, po czym ponownie odwróciłam się w kierunku szyby.
Jadąc wąską, tak dobrze znaną mi uliczką, czułam pewnego rodzaju ulgę. Cieszyłam się, że wreszcie odwiedzę swój prawdziwy dom. Wejdę do swojego małego pokoiku i znów będę mogła się poczuć jak beztroska nastolatka, której największym problemem było to, czy pomalować paznokcie na biało, czy raczej na beżowo. Chciałam choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości, która od pewnego czasu zaczęła mnie przerastać.
-Dlaczego nie skręciłeś do domu?- spytała taty, zerkając w boczne lusterko, w którym widoczny był teraz mały, dwupiętrowy domek.
- To już nie jest nasz dom - mruknął cicho, twardo wpatrując się w przednią szybę.
- C-co ? - zamrugałam oczami, nie rozumiejąc o co mu właściwie chodzi.
- Sprzedałem go. -wzruszył ramionami.
Co ?! Jak wiele jeszcze się zmieniło przez te kilka miesięcy ?
* kilka godzin później *
Nerwowo rozejrzałam się po niewielkim pokoiku, w poszukiwaniu jakiejkolwiek znajomej rzeczy. Oczywiście bezskutecznie.. Nie było w nim ani jednego, nawet najmniejszego przedmiotu, który pochodziłby z naszego domu, który tata postanowił sprzedać. Mimo moich szczerych chęci zrozumienia go, nie potrafiłam tego zrobić. To był nasz dom. Może nie spędziliśmy w nim zbyt wiele czasu, zaledwie jakieś dwa lata, ale był cząstką nas prawda ? To tak, jakbym ja sprzedała nasz rodzinny dom, który zostawiła mi mama. Dom, w którym razem z Loganem dorastaliśmy. Miejsce, w którym opłakiwałam po raz pierwszy swoje złamane serce, w którym co wieczór śmialiśmy się całą rodziną, rozłożeni na kanapie przed telewizorem. Miejscem w którym była z nami mama. Tak bardzo za nią tęskniłam... Jestem pewna, że gdyby tylko mogła, siedziała by teraz ze mną, ciasno tuląc do swojej piersi i starając się przetłumaczyć mi, że problemy z którymi się obecnie borykam tak naprawdę nie są problemami. Zawsze to robiła. Nie ważnym było dla niej w jak poważne tarapaty się wpakowałam, zawsze stawała za mną. Była niczym mój anioł stróż.
Usiadłszy na łóżku, sięgnęłam po telefon. Miałam niesamowitą ochotę usłyszeć głos Marco, nawet jeśli rozmawialiśmy niecałe pół godziny temu. Wyjeżdżając do Sopotu miałam nadzieję, że w pewien sposób odpocznę. Naładuję baterię, by po świętach znów wrócić na uczelnię.
Potrząsnęłam lekko głową, odkładając telefon z powrotem na półkę. Sięgnęłam do torby po gruby wełniany sweter, po czym zbiegłam schodami na sam dół.
- Gotowy ? - spytałam Adriana siedzącego na ostatnim stopniu.
- Tak ! - uśmiechnął się szeroko, mocniej naciągając puchatą czapkę na czoło. Wsunęłam na ramiona swój gruby, zimowy płaszcz, po czym ująwszy rączkę chłopca wyszliśmy z domu.
Poprzedniego wieczoru obiecałam mu, że zabiorę go do centrum handlowego. Maluch uparł się, że koniecznie musi kupić mikołajowi jakiś prezent. "Skoro on co roku przynosi mi zabawki, ja też mogę mu coś kupić prawda ?" Uśmiechnęłam się na wspomnienie jego słów.
Przez całą drogę do sklepu prowadziliśmy wesołą rozmowę na temat ulubionej kreskówki chłopca. Sprawę z tego jak stara jestem, zdałam sobie dopiero wtedy, kiedy przez co najmniej pół godziny próbowałam skojarzyć tytuł kreskówki, która kiedyś była moim totalnym uzależnieniem. Tom i Jerry. Klasyka...
- Co powinienem kupić mikołajowi ? - spytał maluch, lawirując miedzy kolejnymi półkami.
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami. Nie miałam najmniejszego pojęcia. Cały ten pomysł, z prezentem wydawał się absurdalny. Ale co miałam zrobić ? Podejść i powiedzieć; "nawet się nie wysilaj. Święty Mikołaj nie istnieje" ? Z jakiejś bardzo inteligentnej strony ( czytaj; z bestów) dowiedziałam się, że dzieciństwo kończy się z chwilą kiedy dziecko przestaje wierzyć w siwobrodego staruszka w czerwonym kubraku, podrzucającego dzieciakom prezenty i przeciskającego się przez komin ze swoim brzuchem wielkości piłki plażowej.
- Ja też nie - usiadł na jednej z ławek, patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem.
Serce mi się krajało, kiedy widziałam go w takim stanie.
- Chodź - podeszłam do pięciolatka, wyciągając w jego kierunku dłoń - Coś wymyślimy.
~*~
- Padam - jęknęłam, rzucając się na kanapę. Nigdy nie sądziłam, że zakupy mogą być jeszcze bardziej męczące, niż te z Diana. Jak widać, myliłam się.
Po prawie trzech godzinach chodzenia po sklepach i oglądaniu masy przedmiotów, w końcu wybraliśmy... skarpetki. Grube, wełniane skarpety z pyszczkiem renifera na czubkach palców. Jednak warto było.
Duma, wymalowana na twarzy chłopca, kiedy wyciągnął z plecaka skarbonkę i wysypał drobiazgi na ladę kasjerki, wynagrodziła całe cierpienie. W większości 20 i 10 groszówki. Mina kasjerki ? - Bezcenna. Już nawet pomijam oburzenie klientów stojących w kolejce za nami.. Radość Adriana była ponad wszystko inne.
- Logan zaraz przyjedzie ! - usłyszałam krzyk taty z kuchni. Ostatkiem sił podniosłam się z kanapy i poczłapałam w kierunku pomieszczenia. Już dzisiaj święta. Boże Narodzenie i te sprawy. Aromat gotowanych rzez Renatę potraw, roznosił się dosłownie po całym domu.
- Mam wyjechać po niego na stację ?
- Nie. Przyjadą samochodem.
- Przyjadą ?
Ojciec w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami, a ja dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego co powiedział. Monica, bliźniaki.... To będą niezapomniane święta.
~*~
Monica okazała się być naprawdę sympatyczną dziewczyną. Już po kilku minutach rozmowy, poczułam się jakbym rozmawiała z dobrą przyjaciółką. Nie było między nami żadnego rodzaju zahamowań, związanych z tym, że widzimy się pierwszy raz, co było naprawdę wygodne.
Tata chyba także polubił Monice. Może i na samym początku wyglądał, jakby zobaczył ducha kiedy dziewczyna stanęła z Loganem w progu, jednak dość szybko się opamiętał.
- Gdzie jesteś ? - jęknęłam do słuchawki telefonu, kiedy wreszcie znalazłam chwilę dla siebie.
- W... W drodze - niepewny głos Marco, odbił się echem po moim tymczasowym pokoju. Podświadomie czułam, że coś jest nie tak. Byłam jednak pewna, że chłopak nie zamierza mi nic mówić na ten temat. Więc po prostu zignorowałam tą dziwną myśl. No bo co innego miałam zrobić ? Roztrząsanie kłótni przez telefon było całkowicie bezsensowne.
- Ale zdążysz ?
- Obiecałem prawda ? - skłamałabym, gdybym powiedziała że faktycznie uwierzyłam w jego słowa. Nawet jeśli bardzo tego pragnęłam.
- Okej - mruknęłam do telefonu.
- Tęsknię za tobą maleństwo. - Kiedy pieszczotliwe zdrobnienie wyszło z jego ust, mimowolnie uśmiechnęłam się. Uwielbiałam kiedy nazywał mnie w ten sposób. Czułam się jakby..wyjątkowa ? Tak, to chyba to.
- Nie widziałeś mnie zaledwie tydzień.
- O tydzień za długo. - oczami wyobraźni, widziałam ten jego szeroki uśmiech, rozświetlający idealną twarz. Tak bardzo tęskniłam za tym widokiem.
- Ja za tobą też tęsknię. Widzimy sie wieczorkiem tak ?
- Tak. Do zobaczenia mała - wywróciłam oczami, rozłączając się.
Ta krótka, z pozoru normalna rozmowa, podniosła mnie na duchu. Upewniła, że on nadal o mnie pamięta mimo iż dzieli nas długość całego kraju.
~*~
- Chyba powinniśmy już zaczynać - oznajmił tata, wchodząc do salonu. Dochodziła już prawie 20:00 a po Marco nadal nie było śladu. Zdenerwowanie coraz to bardziej przejmowało władzę nad moim ciałem. Czułam pewnego rodzaju wewnętrzny ból, który doprowadzał mnie do szału.
- Tak. Zaczynajmy - mruknęłam, zajmując miejsce przy wigilijnym stole. Nie miałam już siły przeciągać rozpoczęcie kolacji. Robiłam to już od dobrych dwóch godzin.
- W porządku ? - na krześle tuż obok mnie pojawił sie nagle John, posyłający mi współczujące spojrzenie.
- Tak. Tak myślę - wzruszyłam ramionami.
- Jestem pewien że niedługo się tutaj pojawi. - pocieszająco objął mnie delikatnie ramieniem, co w tych okolicznościach nie było mi na rękę. Ostatnie czego potrzebowałam w tej chwili to czyjaś litość.
Kolacja przebiegła dość szybko. Mimo wesołych rozmów prowadzonych podczas posiłku, oraz mimo jeszcze więcej prób wciągnięcia mnie w którąś z nich, atmosfera świąteczna nie udzieliła mi się tak jak reszcie. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie ten wieczór.
Po uroczystej kolacji, wedle tradycji rozpoczęło się rozpakowywanie prezentów.
- Nie wierzę - zaśmiał się Logan, spoglądając na kolorowy podkoszulek w rękach taty. - Jesteś pewien, że nie pomyliłeś paczek ?
- Nie przesadzaj. Nie jestem jeszcze taki stary - obruszył się delikatnie tata, jednak uśmiech nie schodził z jego ust.
- Zobaczymy co powiesz jak niedługo zostaniesz dziadkiem - zakpił Logan, chyba nie dokońca zdając sobie sprawę z tego, co właśnie powiedział.
- Słucham ?
To, że w pokoju nastała grobowa cisza jest chyba oczywiste. Tata wyglądał jakby zobaczył ducha, Logan cały zbladł, natomiast twarz Moniki spłonęła szkarłatnym rumieńcem. To był jeden z tych momentów, kiedy oglądając film jedynym co jesteś w stanie z siebie wydusić, to przeciągłe "COOO ?".
- Wiedziałaś ? - warknął tata, kiedy Logan posłał mi błagające o pomoc spojrzenie.
- Ja...
Dzwonek do drzwi rozbrzmiał w całym pomieszczeniu, zakłócając panującą ciszę.
- O-otworzę - bąknęłam, podnosząc się z krzesła. Szukałam jakiejkolwiek opcji ucieczki od stołu.
Szybkim krokiem ruszyłam w kierunku drzwi frontowych, a kiedy je otworzyłam, zalała mnie fala... ulgi pomieszanej z jeszcze większą złością.
- Przepraszam - westchnął Marco. - Starałem się przyjechać jak najszybciej.
Miałam ogromną ochotę zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, wykrzykując, że się spóźnił. Ale nie potrafiłam tego zrobić. Wpuściłam go do środka, zatrzaskując za nim drzwi.
- Co to kurwa jest ? - krzyknęłam, kiedy na kołnierzu jego białej koszuli, który wydostał się spod marynarki dostrzegłam czerwoną plamę. Plamę po .... SZMINCE ?