środa, 29 lipca 2015

Rozdział 58.

 - Chcesz coś do picia ? - głos John'a przywrócił mnie do świata żywych, odciągając moje zmęczone myśli od problemów choć na tak krótki moment.
- Nie dzięki - uśmiechnęłam się lekko, a po chwili drzwi przedziału zatrzasnęły się za chłopakiem.
Po raz kolejny oparłam głowę o szybę pędzącego pociągu, podciągając nogi pod brodę uświadamiając sobie jak beznadziejne jest moje życie. Tak, to chyba najlepsze określenie. Mimo tego, iż byłam właśnie w drodze do Sopotu, gdzie zamierzam spędzić święta z rodziną której nie widziałam od naprawdę długiego czasu, gdzieś w środku czułam niezrozumiałą dla mnie pustkę. Pustkę, która niszczyła cały ten nastrój zbliżającego się bożego narodzenia. Od kilku dni znów żyłam w ciągłym strachu. Przed oczyma non stop stawał mi obraz nieobliczalnych, niebieskich tęczówek brunet siedzącego przy barze jednego z krakowskich klubów, mimo zapewnień Marco, że to najprawdopodobniej wytwór mojej wyobraźni.

*Flash back*

- Widziałam go ! On tam jest ! - krzyknęłam panicznie, biegnąc w kierunku Marco, opierającego się o samochód. 
- Widziałaś kogo ? - zdezorientowany chłopak spojrzał na mnie badawczo. 
- Thomasa - wyszeptałam cicho, wtulając się w tors blondyna.. 
- Kochanie, spójrz na mnie - miękki ton jego głosu działał uspokajająco na moje skołatane nerwy. 
Powoli przeniosłam wzrok z chodnika na twarz chłopaka. - Thomas nie może tu być. On został w Sopocie pamiętasz ? 
- Ale ... - wychlipałam...
- Nie ma żadnego ale Julia. Jestem pewien że tylko Ci się wydawało. - zapewnił, jednak w jego oczach zamajaczyło coś, co wydawało się być nutką zdenerwowania i paniki.. W każdym bądź razie nie wyglądał na zaskoczonego tym co mówię. A może wcale mi się nie wydawało ? Może on faktycznie tam był ? Bezsensowne myśli błądziły po mojej głowie, robiąc w niej jeszcze większy zamęt. Postanowiłam zignorować je, zrzucając wszystko na spożyty wcześniej alkohol. Tak było o wiele wygodniej.

*
Marco... Tak bardzo chciała bym żeby był tu teraz obok mnie. Jedyne o czym marzyłam przez całą podróż pociągiem to to, że chłopak siedzi obok mnie z ramieniem opiekuńczo owiniętym wokół mojej talii.
Niestety nie było mi to pisane. Marco musiał zostać w Krakowie pod pretekstem jakiegoś bardzo ważnego spotkania na dzień po planowanym wyjeździe do Sopotu. Taaak.. Praca pochłaniała go z dnia na dzień coraz bardziej. Liczne nadgodziny doprowadzały mnie do szału. Ale co mogłam zrobić ? Przecież nie przypnę mu na szyi smyczy, żeby choć na trochę zatrzymać go w domu, nawet jeśli niejednokrotnie się nad tym zastanawiałam. A może po prostu wszystko wyolbrzymiam ? Przecież nie jesteśmy małżeństwem. A to, że spotykamy się od przeszło półtora nie świadczy o tym że będzie spędzał ze mną każdy wieczór, czy poświęcał mi czas kosztem swojego życia zawodowego, prawda ?
Ponownie pokręciłam głową, starając się uporządkować bałagan panujący w moich myślach. Postanowiłam trzymać się już tylko tej jednej. Obietnicy którą mi złożył, kiedy odstawił mnie i John'a na dworzec.
- Zdążę na kolację wigilijną, choćbym miał tam helikopterem przylecieć jasne ?

~*~

- Obudź się Julia, wysiadamy ! - ze snu wyrwał mnie lekki głos John'a. Chłopak szczypał mnie delikatnie w ramię, starając się w ten sposób mnie dobudzić, co swoją drogą nigdy nie było dla nikogo łatwym zadaniem. Nawet moja mama, budząc mnie co ranek do szkoły uciekała się do różnych podstępów by jej misja zakończyła się sukcesem. 
Otworzyłam zaspane oczy, rozglądając się po pomieszczeniu. Nadal byliśmy jedynymi osobami w przedziale, co na ogół było naprawdę komfortowe. Po za tym biorąc pod uwagę fakt, iż John chrapie dwa razy głośniej niż mój ojciec ( nigdy nie przypuszczałabym że to w ogóle możliwe.. ) w cale się nie dziwię, że nie było chętnych do naszego towarzystwa. 
Podniosłam się z siedzenia, narzucając na ramiona swoją zimową kurtkę. W tym roku zima naprawdę dawała popalić. Ciągłe mrozy stawały się z dnia na dzień coraz to bardziej męczące. Tak bardzo tęskniłam za zwiewnymi sukienkami i koszulkami na ramiączkach.
- Idziemy - głos chłopaka ponownie rozniósł się po przedziale, a ja ruszyłam za brunetem w kierunku wyjścia, taszcząc za sobą swoją walizkę.
Zgrabnym gestem zeskoczyłam z niewielkiego stopnia na betonową płytę stacji.
- Julia ! - Boże, tak dawno nie słyszałam głosu taty... Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo za nim tesknilam. Momentalnie znalazłam się w ramionach mojego ukochanego staruszka.
 - Tesknilam - uśmiechnęłam się szeroko.
- Ja za Tobą też - jeszcze raz mocno mnie przytulił, po czym odsunął sie lekko by wziąć moja walizkę. Całą trójka ruszyliśmy w kierunku samochodu taty. Już nie mogłam się doczekać chwili, w której wreszcie znajdę się pod cieplutkim kocykiem z kubkiem kawy w ręce. Nie jestem zbyt wielkim fanem mrozów....
- A Marco gdzie ? - spytał tata kiedy byliśmy już w samochodzie. - Myślałem, że też przyjedzie...
- Przyjedzie pojutrze - westchnelam cicho. A już się cieszyłam że choć na chwilę udało mi się odciągnąć myślami od blondyna.
- Wszystko z nim w porządku ?
- Mhmm. Ma dużo pracy. - wzruszyłam ramionami. Wiedziałam że tata doskonale widział że coś nie tak, jednak postanowiłam machnąć na to ręką. Byłam też wdzięczna, że nie ciągnął tematu. Zafascynowana przyglądałam się krajobrazowi za szyba. Kiedyś tak dobrze znałam to miejsce, a teraz wydaje się ono być tak obce. Jest zdecydowanie inne niż Kraków. Po prawie pół roku mieszkania na południu i zaledwie jednej wizycie tutaj, czułam się jakbym wracała do domu. Tego prawdziwego. Zamyślona spojrzałam na ekran telefonu, przeklinając pod nosem na widok ilości nieodebranych połączeń od Marco. Czuje że będzie o to wojna... Wstukałam szybkiego sms'a żeby się nie martwił, po czym ponownie odwróciłam się w kierunku szyby.
Jadąc wąską, tak dobrze znaną mi uliczką, czułam pewnego rodzaju ulgę. Cieszyłam się, że wreszcie odwiedzę swój prawdziwy dom. Wejdę do swojego małego pokoiku i znów będę mogła się poczuć jak beztroska nastolatka, której największym problemem było to, czy pomalować paznokcie na biało, czy raczej na beżowo. Chciałam choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości, która od pewnego czasu zaczęła mnie przerastać.
-Dlaczego nie skręciłeś do domu?- spytała taty, zerkając w boczne lusterko, w którym widoczny był teraz mały, dwupiętrowy domek.
- To już nie jest nasz dom - mruknął cicho, twardo wpatrując się w przednią szybę.
- C-co ? - zamrugałam oczami, nie rozumiejąc o co mu właściwie chodzi.
- Sprzedałem go. -wzruszył ramionami.
Co ?! Jak wiele jeszcze się zmieniło przez te kilka miesięcy ?

* kilka godzin później *

Nerwowo rozejrzałam się po niewielkim pokoiku, w poszukiwaniu jakiejkolwiek znajomej rzeczy. Oczywiście bezskutecznie.. Nie było w nim ani jednego, nawet najmniejszego przedmiotu, który pochodziłby z naszego domu, który tata postanowił sprzedać. Mimo moich szczerych chęci zrozumienia go, nie potrafiłam tego zrobić. To był nasz dom. Może nie spędziliśmy w nim zbyt wiele czasu, zaledwie jakieś dwa lata, ale był cząstką nas prawda ? To tak, jakbym ja sprzedała nasz rodzinny dom, który zostawiła mi mama. Dom, w którym razem z Loganem dorastaliśmy. Miejsce, w którym opłakiwałam po raz pierwszy swoje złamane serce, w którym co wieczór śmialiśmy się całą rodziną, rozłożeni na kanapie przed telewizorem. Miejscem w którym była z nami mama. Tak bardzo za nią tęskniłam... Jestem pewna, że gdyby tylko mogła, siedziała by teraz ze mną, ciasno tuląc do swojej piersi i starając się przetłumaczyć mi, że problemy z którymi się obecnie borykam tak naprawdę nie są problemami. Zawsze to robiła. Nie ważnym było dla niej w jak poważne tarapaty się wpakowałam, zawsze stawała za mną. Była niczym mój anioł stróż.
Usiadłszy na łóżku, sięgnęłam po telefon. Miałam niesamowitą ochotę usłyszeć głos Marco, nawet jeśli rozmawialiśmy niecałe pół godziny temu. Wyjeżdżając do Sopotu miałam nadzieję, że w pewien sposób odpocznę. Naładuję baterię, by po świętach znów wrócić na uczelnię.
Potrząsnęłam lekko głową, odkładając telefon z powrotem na półkę. Sięgnęłam do torby po gruby wełniany sweter, po czym zbiegłam schodami na sam dół. 
- Gotowy ? - spytałam Adriana siedzącego na ostatnim stopniu.
- Tak ! - uśmiechnął się szeroko, mocniej naciągając puchatą czapkę na czoło. Wsunęłam na ramiona swój gruby, zimowy płaszcz, po czym ująwszy rączkę chłopca wyszliśmy z domu. 
Poprzedniego wieczoru obiecałam mu, że zabiorę go do centrum handlowego. Maluch uparł się, że koniecznie musi kupić mikołajowi jakiś prezent. "Skoro on co roku przynosi mi zabawki, ja też mogę mu coś kupić prawda ?"  Uśmiechnęłam się na wspomnienie jego słów.

Przez całą drogę do sklepu prowadziliśmy wesołą rozmowę na temat ulubionej kreskówki chłopca. Sprawę z tego jak stara jestem, zdałam sobie dopiero wtedy, kiedy przez co najmniej pół godziny próbowałam skojarzyć tytuł kreskówki, która kiedyś była moim totalnym uzależnieniem. Tom i Jerry. Klasyka... 
- Co powinienem kupić mikołajowi ? - spytał maluch, lawirując miedzy kolejnymi półkami. 
- Nie wiem - wzruszyłam ramionami. Nie miałam najmniejszego pojęcia. Cały ten pomysł, z prezentem wydawał się absurdalny. Ale co miałam zrobić ? Podejść i powiedzieć; "nawet się nie wysilaj. Święty Mikołaj nie istnieje" ? Z jakiejś bardzo inteligentnej strony ( czytaj; z bestów) dowiedziałam się, że dzieciństwo kończy się z chwilą kiedy dziecko przestaje wierzyć w siwobrodego staruszka w czerwonym kubraku, podrzucającego dzieciakom prezenty i przeciskającego się przez komin ze swoim brzuchem wielkości piłki plażowej. 
- Ja też nie - usiadł na jednej z ławek, patrząc na mnie zmartwionym wzrokiem.
Serce mi się krajało, kiedy widziałam go w takim stanie. 
- Chodź - podeszłam do pięciolatka, wyciągając w jego kierunku dłoń - Coś wymyślimy. 

~*~

- Padam - jęknęłam, rzucając się na kanapę. Nigdy nie sądziłam, że zakupy mogą być jeszcze bardziej męczące, niż te z Diana. Jak widać, myliłam się.
Po prawie trzech godzinach chodzenia po sklepach i oglądaniu masy przedmiotów, w końcu wybraliśmy... skarpetki. Grube, wełniane skarpety z pyszczkiem renifera na czubkach palców. Jednak warto było.
Duma, wymalowana na twarzy chłopca, kiedy wyciągnął z plecaka skarbonkę i wysypał drobiazgi na ladę kasjerki, wynagrodziła całe cierpienie. W większości 20 i 10 groszówki. Mina kasjerki ? - Bezcenna. Już nawet pomijam oburzenie klientów stojących w kolejce za nami.. Radość Adriana była ponad wszystko inne. 
- Logan zaraz przyjedzie ! - usłyszałam krzyk taty z kuchni. Ostatkiem sił podniosłam się z kanapy i poczłapałam w kierunku pomieszczenia. Już dzisiaj święta. Boże Narodzenie i te sprawy. Aromat gotowanych rzez Renatę potraw, roznosił się dosłownie po całym domu. 
- Mam wyjechać po niego na stację ? 
- Nie. Przyjadą samochodem. 
- Przyjadą ?
Ojciec w odpowiedzi wzruszył tylko ramionami, a ja dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego co powiedział. Monica, bliźniaki.... To będą niezapomniane święta. 

~*~

Monica okazała się być naprawdę sympatyczną dziewczyną. Już po kilku minutach rozmowy, poczułam się jakbym rozmawiała z dobrą przyjaciółką. Nie było między nami żadnego rodzaju zahamowań, związanych z tym, że widzimy się pierwszy raz, co było naprawdę wygodne.
Tata chyba także polubił Monice. Może i na samym początku wyglądał, jakby zobaczył ducha kiedy dziewczyna stanęła z Loganem w progu, jednak dość szybko się opamiętał.
- Gdzie jesteś ? - jęknęłam do słuchawki telefonu, kiedy wreszcie znalazłam chwilę dla siebie. 
- W... W drodze - niepewny głos Marco, odbił się echem po moim tymczasowym pokoju. Podświadomie czułam, że coś jest nie tak. Byłam jednak pewna, że chłopak nie zamierza mi nic mówić na ten temat. Więc po prostu zignorowałam tą dziwną myśl. No bo co innego miałam zrobić ? Roztrząsanie kłótni przez telefon było całkowicie bezsensowne. 
- Ale zdążysz ? 
- Obiecałem prawda ? - skłamałabym, gdybym powiedziała że faktycznie uwierzyłam w jego słowa. Nawet jeśli bardzo tego pragnęłam. 
- Okej - mruknęłam do telefonu.
- Tęsknię za tobą maleństwo. - Kiedy pieszczotliwe zdrobnienie wyszło z jego ust, mimowolnie uśmiechnęłam się. Uwielbiałam kiedy nazywał mnie w ten sposób. Czułam się jakby..wyjątkowa ? Tak, to chyba to. 
- Nie widziałeś mnie zaledwie tydzień.
- O tydzień za długo. - oczami wyobraźni, widziałam ten jego szeroki uśmiech, rozświetlający idealną twarz. Tak bardzo tęskniłam za tym widokiem. 
- Ja za tobą też tęsknię. Widzimy sie wieczorkiem tak ? 
- Tak. Do zobaczenia mała - wywróciłam oczami, rozłączając się. 
Ta krótka, z pozoru normalna rozmowa, podniosła mnie na duchu. Upewniła, że on nadal o mnie pamięta mimo iż dzieli nas długość całego kraju.

~*~

- Chyba powinniśmy już zaczynać - oznajmił tata, wchodząc do salonu. Dochodziła już prawie 20:00 a po Marco nadal nie było śladu. Zdenerwowanie coraz to bardziej przejmowało władzę nad moim ciałem. Czułam pewnego rodzaju wewnętrzny ból, który doprowadzał mnie do szału. 
- Tak. Zaczynajmy - mruknęłam, zajmując miejsce przy wigilijnym stole. Nie miałam już siły przeciągać rozpoczęcie kolacji. Robiłam to już od dobrych dwóch godzin. 
- W porządku ? - na krześle tuż obok mnie pojawił sie nagle John, posyłający mi współczujące spojrzenie. 
- Tak. Tak myślę - wzruszyłam ramionami. 
- Jestem pewien że niedługo się tutaj pojawi. - pocieszająco objął mnie delikatnie ramieniem, co w tych okolicznościach nie było mi na rękę. Ostatnie czego potrzebowałam w tej chwili to czyjaś litość.
Kolacja przebiegła dość szybko. Mimo wesołych rozmów prowadzonych podczas posiłku, oraz mimo jeszcze więcej prób wciągnięcia mnie w którąś z nich, atmosfera świąteczna nie udzieliła mi się tak jak reszcie. Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie ten wieczór.
Po uroczystej kolacji, wedle tradycji rozpoczęło się rozpakowywanie prezentów.
- Nie wierzę - zaśmiał się Logan, spoglądając na kolorowy podkoszulek w rękach taty. - Jesteś pewien, że nie pomyliłeś paczek ?
- Nie przesadzaj. Nie jestem jeszcze taki stary - obruszył się delikatnie tata, jednak uśmiech nie schodził z jego ust. 
- Zobaczymy co powiesz jak niedługo zostaniesz dziadkiem - zakpił Logan, chyba nie dokońca zdając sobie sprawę z tego, co właśnie powiedział. 
- Słucham ? 
To, że w pokoju nastała grobowa cisza jest chyba oczywiste. Tata wyglądał jakby zobaczył ducha, Logan cały zbladł,  natomiast twarz Moniki spłonęła szkarłatnym rumieńcem. To był jeden z tych momentów, kiedy oglądając film jedynym co jesteś w stanie z siebie wydusić, to przeciągłe "COOO ?".
- Wiedziałaś ? - warknął tata, kiedy Logan posłał mi błagające o pomoc spojrzenie.
- Ja...
Dzwonek do drzwi rozbrzmiał w całym pomieszczeniu, zakłócając panującą ciszę. 
- O-otworzę - bąknęłam, podnosząc się z krzesła. Szukałam jakiejkolwiek opcji ucieczki od stołu. 
Szybkim krokiem ruszyłam w kierunku drzwi frontowych, a kiedy je otworzyłam, zalała mnie fala... ulgi pomieszanej z jeszcze większą złością. 
- Przepraszam - westchnął Marco. - Starałem się przyjechać jak najszybciej.
Miałam ogromną ochotę zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, wykrzykując, że się spóźnił. Ale nie potrafiłam tego zrobić. Wpuściłam go do środka, zatrzaskując za nim drzwi. 
- Co to kurwa jest ? - krzyknęłam, kiedy na kołnierzu jego białej koszuli, który wydostał się spod marynarki dostrzegłam czerwoną plamę. Plamę po .... SZMINCE ?

piątek, 24 lipca 2015

Rozdział 57.

- Nie wierzę - zaśmiał sie John, odstawiając kubek na blat wyspy kuchennej. - Logan ojcem ?
- No nie ?
- Cholera. Musi być przerażony..
- Nie jest z nim tak źle. - uśmiechnęłam się uspokajająco - Rozmawiałam z nim wczoraj wieczorem... Chyba powoli zaczyna się godzić z myślą, że jego szalone, studenckie życie dobiega końca.
Od ostatniej wizyty chłopaka, nasze relacje znacznie się polepszyły. Logan dzwonił do mnie praktycznie co dwa dni. To, z jakim zapałem opowiadał mi, że wybrał się z Monica na USG i miał okazję zobaczyć swoje "aniołki" na ekranie monitora, z jego ust brzmiało wręcz śmiesznie. Oczywiście nie chodzi mi o to, iż mam jakiekolwiek wątpliwości czy poradzi sobie z dwójką dzieci - bo jestem tego pewna niemalże tak bardzo, jak tego jak mam na imię. Mówił o tym wszystkim z takim zapałem, że nie potrafiłam się uśmiechnąć. Był szczęśliwy, a ja cieszyłam się jego szczęściem.
- O której wraca Marco ? - głos John'a wyrwał mnie z zamyśleń.
Oderwałam się od krojenia warzyw, z których miałam zamiar zrobić sałatkę na kolacje, by móc spojrzeć na zegarek wiszący na jednej ze ścian kuchni.
- Powinien niedługo być - wzruszyłam ramionami. Obiecał przecież, że postara się wyjść wcześniej prawda? Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, na wspomnienie tego, jak szczęśliwym i beztroskim chłopakiem był, zanim zajął się swoją obecną pracą. Szeroki, szczery uśmiech, którym obdarzał mnie kiedyś każdego dnia, teraz był rzadkością. To, jak miał w zwyczaju droczyć się ze mną godzinami, przyprawiało mnie o skurcz żołądka kiedy zdawałam sobie sprawę, że teraz w zasadzie rozmawiamy coraz to mniej. Mieszkaliśmy ze sobą. Byliśmy tak blisko, a tak naprawdę tak cholernie daleko.

Spojrzałam na zegarek, zaciskając usta w cienką linię. Dochodziła już prawie 21:00, a po Marco nadal nie było śladu. Zimna już kolacja, w dalszym ciągu czekała na chłopaka, na stole kuchennym. Byłam zła. Obiecał... Trzy razy zapewniał w sms, że uda mu się dostać do domu przed 20:00. Po raz kolejny w ciągu zaledwie kilku dni, ponownie przełknęłam gorycz, by nie wybuchnąć. Nie zamierzałam psuć sobie dnia.
- Może coś mu wyskoczyło. - uśmiechnął się lekko John, chcąc mnie rozluźnić.
Wzruszyłam ramionami, podnosząc się z kanapy. Obiecałam bratu, że zabiorę go na przechadzkę po Krakowie i miałam zamiar spełnić tę obietnicę.
- Ubieraj się - rzuciłam w kierunku nadal siedzącego w fotelu John'a, kiedy ja wiązałam już swoje trzewiki.
- Ale jak to ? - spytał lekko zdezorientowany.
- Nie zmarnujemy przez naszego księciunia wieczoru. - fuknęłam, wciskając na dłonie ocieplane rękawiczki.
Chłopak wyraźnie zaskoczony, w końcu ruszył w moim kierunku.
Wychodząc z kamienicy, skierowaliśmy się w kierunku rynku głównego. Miejsca, gdzie o tej godzinie, miasto w zasadzie dopiero budziło się do życia.
Wolnym krokiem stąpaliśmy po chodniku, co chwilę śmiejąc się w głos z sucharów którymi zaszczycał mnie John. Już pomijam nawet fakt, że połowa z nich nie była nawet trochę śmieszna, druga za to kompletnie pozbawiona jakiegokolwiek sensu, ale w jego ustach każdy brzmiał niczym z ust zawodowego komika, który już samym wyrazem twarzy potrafił doprowadzić widownię do łez.
- Wszystko w porządku ? - spytał nagle, jeszcze bardziej zwalniając kroku.
- Tak.. Jest okej - zebrałam wszystkie swoje wewnętrzne siły, by przybrać na twarz jak najszczerszy uśmiech. Oczywiście misja zakończyła się niepowodzeniem, jednak ku mojemu szczęściu chłopak kupił tę bajeczkę. Albo po prostu chciał, żebym tak myślała.
Na płytę rynku doszliśmy średnio po godzinie. Do tej pory nie mam pojęcia jakim cudem nam się to udało ! Trasa, którą przemierzyliśmy tego wieczoru, zwykle zajmuje mi nieco poniżej piętnastu minut.
- Ojciec nadal przesiaduje u was całymi dniami ? - spytałam, siadając przy jednym z małych, wiklinowych stoliczków w niewielkiej kawiarni do której zabrałam chłopaka.
- Z tego co mi wiadomo, to praktycznie już tam mieszka - zachichotał.
Uniosłam zdezorientowana brew.
- Z tego co mi wiadomo ?
- Och.. -  wzruszył ramionami - Przeprowadziłem się do Gdańska. Mam teraz bliżej uczelnię.
- I dopiero teraz się o tym dowiaduję ?! - wybałuszyłam oczy, uderzając go dłonią w pierś.
- Nie pytałaś - ponownie wzruszył ramionami. Jednak tym razem, na jego twarz wstąpił także lekki uśmiech.
Gwałtownie podniosłam się z miejsca i pociągnąwszy chłopaka w kierunku wyjścia, zdobywając przy tym zdziwione spojrzenie kelnerki, która właśnie podążała w stronę stolika, przy którym jeszcze chwilę temu siedzieliśmy. 
- Musimy to opić ! - krzyknęłam wesoło na jego nieme pytanie.

~*~

W klubie było naprawdę gorąco. Jak na piątkowy wieczór przystało, w lokalu tłoczyła się już spora liczba ludzi. Nam jednak to nie przeszkadzało. Już kilka minut po wejściu, zaczęliśmy się przepychać w kierunku baru. Miałam niesamowitą ochotę zatopić swoje smutki w jednym z mocniejszych drinków. Aż wstyd się przyznać, że "chęć świętowania przeprowadzki" była tylko idealnym pretekstem.
Nie pamiętałam kiedy ostatnio tak bardzo pragnęłam oderwać się od rzeczywistości. Choć na moment zapomnieć o problemach czekających w domu. A w zasadzie o jednym konkretnym problemie. Z blond włosami na głowie, jeszcze ciemniejszymi oczami i słodkimi, malinowymi ustami. 
- Jeszcze jednego proszę - kiwnęłam do barmana, przechylając kieliszek i pozwalając cudownej goryczy spłynąć do mojego gardła. 
Mężczyzna przejechał po mnie wzrokiem, po czym bąknąwszy coś pod nosem na temat tego, że dziewczyna w moim wieku nie powinna tyle pić, uzupełnił braki w moim kieliszku. 
Zdenerwowana rozejrzałam się po sali, szukając wzrokiem John'a.Praktycznie na samym środku parkietu, kołysał się w takt muzyki, ciasno oplatając blond włosa piękność.
Pomachałam mu porozumiewawczo, dając znak że muszę zadzwonić i zaraz wrócę. Kiedy tylko otrzymałam od niego potakujący uśmiech, ewakuowałam się z ciasnego pomieszczenie. 
- Halo ? - zdenerwowany głos Marco , wypłynął z mojej słuchawki już po pierwszym sygnale. 
- To ja.
- Julia ! Gdzie ty kurwa jesteś ?! - przewróciłam oczami. Nie musi się tak od razu złościć no...  - I dlaczego do cholery nie odbierasz moich telefonów ?! 
- Przepraszam tatusiu - zagruchałam do telefonu. - Nie słyszałam dzwonka.
- Dzwoniłem siedemnaście razy ! Ile razy można nie słyszeć ? 
Jezu... Weź się uspokój.. 
- Jestem w klubie. SAMA z Johnem bo ktoś nie raczył się stawić na czas, tak jak to obiecywał. - bąknęłam.
- Piłaś? - spytał nerwowo, ignorując moją poprzednią wypowiedź. 
- Może...
- Gdzie jesteś ? Przyjadę po ciebie. -  westchnął.
- Na rynku. - mruknęłam, zdając sobie sprawę, że zabawa w klubie, zarówno moja jak i John'a, właśnie dobiegła końca.
- Zaraz będę - rzucił, po czum rozłączył się. 
Westchnęłam ciężko, kierując się z powrotem w kierunku wejścia do klubu w celu wyciągnięcia stamtąd John'a. 
Po raz kolejny tego dnia, przepychałam sie przez tłum tańczących ciał, kiedy w moje oczy rzucił się ktoś, kogo miałam nadzieję już nigdy nie zobaczyć. Dobrze zbudowana sylwetka, brązowe włosy i te same niebieskie oczy, które prześladowały mnie w nocnych koszmarach.  Nie wiedziałam jakim cudem, ale znalazł mnie. Znowu mu się to udało...

sobota, 18 lipca 2015

Rozdział 56.

Siedzieliśmy w milczeniu, na twardych, restauracyjnych krzesłach. Nieprzyjemna cisza jaka zapanowała od chwili kiedy kelner zniknął z sali z naszym zamówieniem, ciążyła na nas jeszcze przez dłuższą chwilę. Państwo Reus, siedzący naprzeciwko mnie i Marco, za wszelką cenę starali się sprawiać wrażenie spokojnych, choć po lekkim grymasie wymalowanym na twarzy kobiety i przymrużonych badawczo oczach mężczyzny wiedziałam, że to tylko pozory. Gdzieś w głębi duszy, oboje byli jak wulkan, który lada chwila wybuchnie, niszcząc wszystko co stanie na jego drodze.
Blondyn, ściskający lekko moją dłoń pod stołem, niestety był w nie lepszym stanie. Uparcie wpatrywał się w oczy ojca, nie odwracając wzroku nawet na chwilę . Z twarzy innych ludzi potrafił czytać jak z otwartej księgi, kiedy sam zawsze przybierał tę cholerną, nienaruszalną maskę obojętności.
- Więc ? - niecierpliwy głos Marco, wreszcie przerwał ciszę. Wydawał sie być tak spokojny.
- Pracujesz gdzieś ?
- Och... - mruknął chłopak - Handluję tu i ówdzie. Najczęściej w podstawówce, gimnazjach, na ulicy...
To, że moje oczy prawie wyskoczyły z orbit, to mało powiedziane. Co do cholery się tu wyrabia ? O jakim handlu on w ogóle mówi ?
- Co masz na myśli mówiąc handluję ? - zająknęła się matka chłopaka, czekając na jakąkolwiek odpowiedź z jego strony..
- Och mamuś... - zagruchał, uśmiechając sie fałszywie - Dobrze wiesz o co mi chodzi... Nic czego wcześniej bym nie robił.
- Co ?! - jęknęła boleśnie, przykładając dłoń do klatki piersiowej. Ja sama byłam totalnie zdezorientowana. W myślach błagałam Boga, żeby to nie było to o czym myślałam..  - A jeśli znowu cię złapią ? Myślałam, że dostałeś nauczkę ostatnim razem.
- Tak jakby cię to interesowało - bąknął obrażony.
Powoli zaczynało mi świtać. Mówiąc "znowu" za pewne chodziło jej  o powód pobytu chłopaka w więzieniu. Wtedy, kiedy został wrobiony przez "klienta", a później aresztowany pod zarzutem handlu narkotykami.
Myślałam jednak, że ten etap w życiu, Marco ma już dawno za sobą. Wydawało mi się, że zrozumiał swój błąd i teraz będzie robił wszystko by go nie powtórzyć. Byłam pewna, że więzienie na dłuższy czas - jeśli nawet nie na zawsze - odbiło na nim swoje piętno.
-  Marco ? - szepnęłam cicho, zwracając na siebie uwagę chłopaka. Jednak niestety nie tylko jego. Trzy pary oczu wpatrywały się we mnie z pytającym wzrokiem. - Czy to prawda ?
Starałam się aby mój głos zabrzmiał pewnie, jednak jak zwykle moje ciało mnie zdradziło. Panika, wymieszana z czymś w rodzaju strachu, całkowicie zawładnęła moim ciałem, paraliżując każdą komórkę ciała.
W odpowiedzi pokręcił ironicznie głową, zaprzeczając mojemu pytaniu. Poczułam się, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Byłam wściekła, to mało powiedziane. Mimo tego, iż widział do jakiego stanu doprowadza ta rozmowa jego matkę, ciągnął ją. A ja nie mogłam już dłużej tego słuchać.
Patrzenie na to, jak świadomie rani swoją matkę, sprawiało że miałam ochotę go uderzyć. Szczególnie wtedy, kiedy na jego usta wpełzł ten chytry uśmieszek.
Te wszystkie uczucia, które przepływały przez moje ciało, czyniły mnie słabą. Złość, smutek, żal, rozczarowanie. Marco nie rozumiał co to znaczy stracić matkę.
Wyładowywał się teraz na niej i zachowywał jak skończony dupek, tylko dlatego że nie wiedział jak to jest, nagle ją stracić. Ale ja wiedziałam. Ze łzami w oczach patrzyłam na starania nawiązania jakiejkolwiek konwersacji z jej strony, które za każdym razem kończyły się na zgryźliwej odezwie chłopaka. Tak bardzo pragnęłam mieć moją mamę przy sobie, że oczami wyobraźni przenosiłam się z powrotem do domu. Wyobrażałam sobie całą naszą rodzinę, siedzącą na miękkim dywanie w salonie, grającą w Monopoly. Tak bardzo tęskniłam za tymi czasami, kiedy każde popołudnie spędzaliśmy na wspólnych zabawach.
- Widzisz ?! Mówiłem ci że on się do tego nie nadaje ! - warknął ojciec Marco, podnosząc się gwałtownie z krzesła. - Ale ty jak zwykle mnie nie słuchałaś !
Sztućce lekko podskoczyły, kiedy pięść mężczyzny zderzyła się z powierzchnią blatu.
- Thomas uspokój się ! - kobieta stanowczym ruchem pociągnęła go z powrotem w dół, zmuszając by ponownie zajął swoje miejsce. 
- Dowiem się wreszcie o co chodzi ?! - w duchu dziękowałam, że oprócz naszej czwórki, w restauracji są tylko dwie inne osoby, dla których swoją drogą byliśmy niezłym widowiskiem.
- Musimy wyjechać do Włoch na miesiąc, może dwa. Tamtejszy hotel podupada, a my musimy się nim zająć.
Wytrzeszczyłam oczy. Hotel ?  Już na samym początku rzuciło mi się w oczy, że rodzice Marco nie należą do najbiedniejszych ludzi, ale szczerze nie spodziewałam sie czegoś takiego.. 
- I co to ma wspólnego ze mną ?
- Chcieliśmy cię poprosić, abyś zaopiekował sie chwilowo tutejszym hotelem. - Jeszcze jeden hotel ? No pewnie...  Czego jak czego, ale nie spodziewałam się akurat czegoś takiego.. Biorąc pod uwagę relację między nimi, która w zasadzie praktycznie nie istnieje, ostatnie o czym pomyślałam to chęć współpracy..
- Nie ma mowy - zakończył szybko chłopak. Spojrzałam na niego z uniesionymi brwiami.
- Dlaczego ? - mama chłopaka wyglądała na zawiedzioną, natomiast ojciec - wprost przeciwnie. Mały uśmieszek igrał na jego ustach, kiedy przerzucał wzrok z żony na syna.
- Nie mam żadnego doświadczenia - wzruszył ramionami - Nie znam sie na prowadzeniu hotelu.
- W przyszłym tygodniu możesz podjąć kurs.. Myślę że on może ci pomóc - kobieta była nieugięta, Marco jednak też nie zamierzał sie poddać. Z jakiegoś powodu, za wszelką cenę chciał się od tego wymigać.
- Mam studia. Musze się uczyć.
- A jeśli pracę w hotelu wliczymy w Twoje praktyki ? Będziesz miał z głowy.
- Ja... - kiedy znów spróbował zaprzeczyć, delikatnie kopnęłam go pod stołem. Spojrzał na mnie zaskoczony, ale kiedy posłałam mu znaczące spojrzenie, wywrócił oczami. - Kiedy wylatujecie ?

* 2 tygodnie później *

Minęły już prawie dwa tygodnie, odkąd Marco zaangażował się w pracę w rodzinnym biznesie. Od czasu, kiedy rodzice chłopaka wyjechali do Włoch, praktycznie każde popołudnie spędzał w hotelu. Nie licząc jednego weekendu, kiedy udało mu się wyrwać. Byłam totalnie załamana. Chodziłam po mieszkaniu, które wydawało mi sie o wiele za duże, kiedy byłam w nim sama. Panująca cisza, dosłownie mnie zabijała. Popadałam w paranoję mimo iż minęło dopiero tak niewiele czasu.
Marco wracał przeważnie późnymi wieczorami. Pomimo moich starań o jakiekolwiek zajęcie sobie czymś czasu, niczym nie mogłam zainteresować się dłużej niż kilka godzin. Sprzątałam, prałam, gotowałam... Zajęłam się już nawet przerabianiem na przód tematów z podręcznika do matematyki.Nigdy nie sądziłam, że wyjście do pracy może być taką frajdą !
Jedyna chwila, kiedy mogliśmy się cieszyć swoją obecnością, przypadała późnymi wieczorami, o ile chłopak nie był na tyle zmęczony, że jedyne o czym myślał to to, by jak najszybciej znaleźć się w łóżku.
Oczywiście nie miałam do niego o to żalu. Doskonale rozumiałam, że natłok obowiązków go wykańcza. Tak naprawdę martwiłam się o niego. Wstawał wczesnym rankiem, by zająć się papierkową robotą, którą poprzedniego dnia zabrał ze sobą z biura, później wychodził na uczelnie, z której kierował się prosto do hotelu. Między czasem starał się też wynagradzać mi to, że tak często nie ma go w domu. A ja nie mogłam patrzeć na to jak się biedak męczy. Nie miał czasu na jakikolwiek odpoczynek. Zastanawiałam się, jak długo jeszcze będzie w stanie pociągnąć tak zabiegany tryb życia. W ciszy, odliczałam dni, kiedy w końcu jego rodzice postanowią wrócić do Krakowa, a on sam będzie miał chwile wytchnienia.
Jak już wspomniałam, dni mijały mi praktycznie na niczym. Codzienna monotonia przyprawiała mnie o dreszcze każdego ranka, gdy tylko otwierałam oczy.
Tak więc zrozumiałym jest, jak bardzo ucieszył mnie telefon od John'a. Muszę przyznać, że naprawdę się za nim stęskniłam.. Od czasu, kiedy nasze relacje uległy znacznej poprawie - zbliżyliśmy się do siebie.
- Wychodzimy ? - weszłam do salonu, przerzucając przez ramię pasek torebki.
- Jeszcze chwilę - pochylony nad plikiem kartek, rozrzuconych dosłownie na całej powierzchni stolika, chłopak mruknął.
- Dochodzi dziewiąta. Spóźnimy się na uczelnię - wzruszyłam ramionami, przysiadając na kanapie obok niego.
- Tak, tak. Idę już - mruknął, podpisując kolejną kartkę. Kiedy w końcu skończył, w pośpiechu spakował wszystkie papiery do czarnej teczki.
- Zjemy dzisiaj razem lancz ? - zapytałam, usadawiając sie wygodnie na przednim siedzeniu jego czarnego auta.
- Dzisiaj nie mogę Kochanie - mruknął zamykając za mną drzwi. - Mam spotkanie biznesowe z inwestorami z Niemiec.
- Och.. - zmarszczyłam brwi - Trzymam kciuki.
Zagraniczni inwestorzy co ? Nie sądziłam, że ma na głowie aż tyle spraw. W ciągu dwóch miesięcy, ze zwykłego studenciaka stał się zarządcą świetnie prosperującego hotelu.To wydawało mi się tak nierealne. Tak odległe. Ale byłam z niego dumna. Mimo tego, jak bardzo musiał poświęcić się dla tej pracy, wychodziło mu to naprawdę nieźle. Jakby zajmował się tym od lat.
- Ale postaram się wyjść dzisiaj wcześniej. Moglibyśmy wyjść razem na miasto. Co ty na to ?
- Jasne - uśmiechnęłam się. Chłopak pochylił się, by złożyć szybki pocałunek na moim policzku, po czym odpalił silnik samochodu.
 
~*~

Dzień na uczelni po raz pierwszy od niepamiętnych czasów minął mi naprawdę wolno. Minuty ciągnęły sie w nieskończoność, kiedy rysowałam bliżej nieokreślone kształty na marginesie swojego notatnika. To zdecydowanie nie był mój dzień. Nie mogłam skupić się praktycznie na niczym. Ciągłe nawijanie profesora na temat fizyki kwantowej działało na mnie jak podwójna porcja proszków nasennych. 
Więc kiedy wreszcie moje męczarnie dobiegły końca, wystrzeliłam z sali niczym z procy. Na parkingu czekał na mnie Marco, oparty o drzwi swojego czarnego Hummera. Uśmiechnęłam się szeroko, podchodząc bliżej niego. 
- Co ty tu .... - zapytałam, unosząc brwi.
- Chodźmy coś zjeść - uśmiechnął się szeroko, otwierając dla mnie drzwi. 
- Ale przecież masz teraz spotkanie. 
- Udało mi się je przełożyć. Myślałem że sie ucieszysz - wzruszył ramionami.
- Oczywiście, że się cieszę - mocno wtuliłam się w jego tors, a mój uśmiech znacznie się powiększył kiedy ramiona chłopaka owinęły się wokół mnie. Boże, jak ja za nim tęskniłam... 

- Mogę pożyczyć dziś twój samochód ? - zapytałam, nabierając kolejną porcję sałatki na widelec. Siedzieliśmy w małej, przytulnej knajpce na rynku. Cholera, nie pamiętałam już kiedy ostatnio gdzieś razem wyszliśmy.... 
- Po co ? 
- John przyjeżdża pamiętasz ? Przecież nie pojadę po niego rowerem na stację - mruknęłam cicho. Powinnam poważnie zastanowić się nad kupnem własnego samochodu. Nie chodzi mi tutaj o to, że chłopak nie chce się dzielić ze mną swoim skarbem ( och tak, mówi do swojego samochodu "skarbie" ), bo kiedy przyszło zdawać mi test na prawo jazdy, cierpliwie trwał u mego boku, wytykając mi błędy i krzycząc od czasu do czasu że zarysuję lakier. W końcu tak się zaparłam, że wyrzuciłam go z tego samochodu i dalszymi przygotowaniami zajęłam się samodzielnie. Zdałam? Zadałam. 
Tak czy owak, jako niezależna kobieta powinnam mieć swój samochód prawda ? Nawet na głupie zakupy muszę zasuwać pieszo, bo chłopak jedzie Hummerem do pracy.
- Jasne. Tylko uważaj ...
-... przy parkowaniu. Wiem - przerwałam mu w pół słowa, wywracając przy tym oczami. 
- I pamiętaj...
- ... zamknąć samochód jak z niego wysiądę - ponownie wywrócenie oczami spotkało się z niemałym grymasem na twarzy chłopaka. 
Nie żebym zapomniała kiedyś zakluczyć zamka czy coś... Mam nadzieję że czujecie ten sarkazm. 
- Będę uważać - uśmiechnęłam sie, wyciągając ponad stołem otwartą dłoń w jego kierunku. 
- Taaa... - mruknął marszcząc czoło i układając na mojej dłoni, pęk kluczy. 
Posłałam mu szeroki uśmiech, wkładając do ust kolejną porcję sałatki, a Marco zachichotał cicho, kręcąc przy tym głową... 

~*~

Po raz kolejny tego wieczoru spojrzałam na wyświetlacz telefonu. Zegarek wskazywał już kwadrans po siedemnastej, wytykając piętnastominutowe spóźnienie pociągu którym miał przyjechać John. 
Otuliłam się mocniej wełnianym szalem, przysiadając na jednej z ławek. Był już prawie środek grudnia. Wszystko dookoła pokryte było białym puchem. Już niedługo święta. Uśmiechnęłam sie pod nosem, na myśl o tym, że to będą już drugie wspólne święta z Marco. Wcześniej nawet nie zdawałam sobie sprawy, że jesteśmy ze sobą już prawie półtora roku.
- Czekasz na kogoś ? - z zamyśleń wyrwał mnie znajomy głos. Podniosłam wzrok z chodnika, by napotkać spojrzenie niebieskich tęczówek. Z mojego gardła wyrwał sie pisk radości, a już po chwili dosłownie rzuciłam się na chłopaka. Głęboki śmiech John'a rozbił się echem po opustoszałej stacji, kiedy zamknął mnie w uścisku. 
- Ja za Tobą też tęskniłem - zachichotał, odsuwając mnie lekko od siebie by nabrać powietrza do płuc. Bardzo możliwe, że mój uścisk mu to uniemożliwił... Ale no. .- Ale tak jakby zamarzam... 
Wywróciłam żartobliwie oczami, prowadząc go w kierunku parkingu.

poniedziałek, 13 lipca 2015

Rozdział 55.

- Julia ! - warknął Marco, kiedy próbowałam wyrwać się z jego uścisku by ponownie zatopić paznokcie w skórze blondynki - Dość już do cholery !
- Puść mnie! - syknęłam szamocząc się jeszcze bardziej.
- Nie ! - objąwszy mnie o wiele mocniej, skierował się w kierunku wyjścia z klubu.
Fuknęłam obrażona pod nosem, jednak nie protestowałam już. Cholera, jest zły ?
Spojrzałam na jego twarz.  Mocno zaciśnięta szczęka chłopaka byłą wystarczającym potwierdzeniem moich przypuszczeń. Każdy mięsień jego ciała napinał się przy jego najmniejszym ruchu.
- Co to do kurwy nędzy było ?! - wrzasnął, kiedy znaleźliśmy się już na zewnątrz. Zimne, październikowe powietrze owiało moją skórę, pozostawiając na niej gęsią skórkę.
Czułam się jak małe dziecko. Zbesztane za coś, co czyniło w dobrej mierze, jednak gdzieś po drodze popełniło błąd.
- Nie wiem o czym mówisz - bąknęłam pod nosem, pocierając dłońmi o ramiona by choć trochę się rozgrzać.
- Przestań zachowywać się jak pieprzone dziecko ! - głośne warknięcie wypłynęło z jego ust, kiedy zrobił krok w moim kierunku.
- Więc przestań mnie tak traktować - mimo moich silnych starań, mój głos załamał się już w połowie zdania. Miałam dość tego, że cały czas byłam traktowana jak niedorozwinięty człowiek, który nie może sam podejmować decyzji. Mam już prawie 20 lat. Pracuję, uczę się... Funkcjonuję jak każdy inny normalny człowiek, więc mam prawo domagać się, żeby mnie tak traktowano prawda ?
- Nie traktuję !
- Ale ona cię pocałowała ! - wrzasnęłam wściekła. Gniew ponownie zaczął we mnie wzbierać. Nie mniej jednak, na pewno nie aż tak bardzo jak chwilę temu, gdy patrzyłam na twarz tego blond pustaka.
Ale to był inny rodzaj złości. Wcześniej, chciałam dosłownie rozszarpać ją na strzępy, teraz - miałam ochotę się rozpłakać. Tak po prostu. Z żalu, bezradności... Wszystkie uczucia, które kumulowały się gdzieś w moim wnętrzu, nagle zbuntowały się, chcąc ujrzeć światło dzienne.
- W tym rzecz ! - Zdenerwowanie przejmowało powoli kontrolę nad całym jego ciałem. Tupiąc nerwowo butem o asfalt, zaciskał pięści do tego stopnia, że knykcie stawały się białe. Wyglądał jak wulkan. Wulkan który lada chwila wybuchnie.  - To ona mnie pocałowała ! Nie ja ją !
- Więc dziękuj Bogu, że tak było. Inaczej nie miał byś już gdzie mieszkać - mruknęłam cicho, wymijając tykającą bombę zegarową, z blond włosami na głowie.
- Gdzie idziesz ? - dłoń chłopaka zacisnęła się kurczowo na moim ramieniu, kiedy ruszyłam w kierunku wejścia do klubu.
- Po Logana. Możesz tu zaczekać czy coś - wzruszyłam obojętnie ramionami.
Jak to było ?.. Ach tak. Krok do przodu, dwa do tyłu.

~*~

Do domu wróciliśmy średnio po pierwszej w nocy. Byłam wykończona zarówno psychicznie, jak i fizycznie. Między mną a Marco, niezręczna sytuacja panowała do momentu aż oboje znaleźliśmy się w łóżku. Obróceni do siebie plecami, unikaliśmy jakiegokolwiek kontaktu z drugą osobą. Oboje musieliśmy ochłonąć z emocji jakie dostarczyły nam "atrakcje" dzisiejszego wieczoru. W zasadzie nie rozumiałam o co mu tak chodzi. Przecież to ja byłam jedyną poszkodowaną prawda ? Nie ma nic boleśniejszego, niż widok twojego chłopaka, całującego się z inną dziewczyną.
Wszystkie, kotłujące się w mojej głowie myśli, zlewały się w ciąg pytań dotyczących tej jednej, cholernej blondynki. Mimo że nie miałam ani siły, ani ochoty wdrążać się w ten temat, za nic nie mogłam oddalić od siebie tego wszystkiego. 
- Śpisz ? - łóżko zakołysało się delikatnie, a po chwili ciepły oddech chłopaka owiał mój policzek. 
Zacisnęłam mocniej powieki, czując jego wzrok na sobie.
- Nie.. - szepnęłam, odwracając się w jego kierunku.
- Przepraszam - mruknął cicho, przyciskając swoje czoło do mojego. 
- W tym problem. Za każdym razem gdy coś się stanie, liczysz że jedno przepraszam wszystko załatwi. Nie mogę, a raczej nie chcę znosić cały czas twoich wybuchów.
- Wiem - przymknął powieki, starając się zamaskować panikę majaczącą w jego oczach. 
- Skąd ją znasz ? - spytałam, odsuwając go delikatnie od siebie. Nie potrafiłam logicznie myśleć kiedy był zbyt blisko. 
- Agnieszkę ? - mruknął przewracając się na plecy i zaplatając ręce pod głową - Z gimnazjum. Chodziliśmy do jednej klasy.
- Byliście parą ? - błagam... powiedz NIE. błagam, powiedz NIE ! 
- Co ? Nie.. Ona była raczej.... - przerwał szukając odpowiedniego słowa - ... inna. 
- Inna ? - nie widziałam twarzy chłopaka, gdyż oboje wpatrywaliśmy się w biały sufit, jednak oczami wyobraźni widziałam tę zmarszczkę między brwiami, która tworzyła się za każdym razem gdy intensywnie nad czymś myślał.
- Ona... Była jedną z tych dziewczyn, które obracały się raczej w męskim gronie. - Czemu mnie to nie dziwi ? - Nigdy jakoś nie miała przyjaciółek czy coś.. Chodziła z nami na imprezy.. W zasadzie wszędzie.
- Obracała się tylko w męskim gronie ? - mruknęłam ironicznie.
- Och.. Nie w tym sensie - zachichotał -Traktowaliśmy ją raczej jak kumpla. Jakby to powiedzieć.... Nie wszyscy widzieli ją jako kandydatkę na dziewczynę.
- A ty ? Widziałeś nią w niej ? - wszystkie wcześniejsze emocji traciły powoli na ważności. Złość nie targała mną już tak bardzo jak wcześniej. W zasadzie już prawie wyparowała. Jedyne, na co miałam teraz ochotę, to po prostu przytulić się do Marco i nigdy nie puszczać.
- Nie. - uciął krótko. 
Wdawało mi się, że coś jeszcze kryje się za tą historią, jednak nie miałam już siły na roztrząsanie jej. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową z nadzieją, że gdy uda mi się wreszcie zasnąć, wszystkie troski i problemy odpłyną w chwili gdy ponownie otworzę oczy jutrzejszego ranka.
- Um.. Julia ? - po pokoju ponownie rozniósł się głos chłopaka.
- Mhmm ? - mruknęłam sennie, nie siląc się nawet na otworzenie oczu. 
- Znowu zadzwonił. 
- Kto ? - przetarłam oczy wierzchem dłoni. 
- Ojciec. Chcą się spotkać. 
- Kiedy ? 
- Po jutrze.
I cały sen poszedł się ścigać. To by było na tyle, jeśli chodzi o odzyskanie wewnętrznego spokoju...

                   * 2 dni później *

Niedzielny poranek był jednym z najgorszych w całym moim życiu. Po praktycznie dwóch nieprzespanych nocach, podniesienie się z łóżka było dla mnie nie lada wyzwaniem. A myśl, że to właśnie TEN dzień wcale nie ułatwiała sprawy. Dzień spotkania z rodzicami Marco.
Otworzyłam oczy, starając się przyzwyczaić do jasności panującej w pomieszczeniu. Co z tego że mamy w pokoju żaluzje ? Nigdy i tak ich nie używamy.
Wyciągnęłam rękę na lewą stronę łózka, mając nadzieję napotkać tam ciało chłopaka, jednak jedyne co wyczułam to zimne prześcieradło. Odkąd zaistniała cała ta sprawa z jego rodzicami i tą ich nagłą chęcią do spotkania się, zdenerwowanie nie odstąpiło chłopaka nawet na krok. Wiercił się nocami, szukając dogodnej pozycji do zaśnięcia, a mi łamało się serce na myśl, że nic nie mogę z tym zrobić. Nie potrafiłam mu pomóc w żaden możliwy sposób, mimo iż naprawdę bardzo tego chciałam.
Wygrzebałam się spod pościeli i wolnym krokiem ruszyłam w kierunku drzwi.
- Cześć - wesoły głos Logana rozniósł się po salonie. Niewielka torba leżała obok kanapy, wypchana po brzegi jego ubraniami. Uniosłam brew, spoglądając to na niego, to na bagaż. - Och... Myślę, że powinienem wracać do domu. Czeka mnie ciężka rozmowa z Monica - westchnął, zapinając zamek błyskawiczny swojje bluzy.
- Trzymam kciuki - podeszłam do niego i mocno go przytuliwszy, dodałam - Dasz sobie radę.
- Mam taką nadzieję- mruknął cicho oddając uścisk.
- Jestem pewna że tak będzie - puściłam mu oczko. - Widziałeś Marco ?
- Mhmm - skinął lekko w kierunku balkonu. - Co mu zrobiłaś ? - zachichotał lekko.
- Dlaczego myślisz, że to moja wina ? - obruszyłam się, marszcząc brwi.
- Oboje dobrze wiemy, że twój charakterek pozostawia dużo do życzenia.
- Zamknij się. To nie moja wina ! - westchnęłam, będąc już w połowie drogi na balkon.
Chłopak zaśmiał się cicho, unosząc ręce w geście obronnym.Wywróciłam oczami, wychodząc z pomieszczenia.
Na niewielkim balkonie, oparty o balustradę stał Marco. Pochylona ku ziemi głowa i pięść zaciśnięta na metalowej barierce upewniły mnie, że od wczorajszego wieczora jego humor za bardzo się nie zmienił.
Podeszłam do niego, oplatając jego talię swoimi rękami i wtulając się w jego plecy. Każdy mięsień jego ciała napiął sie, by po chwili móc się rozluźnić pod wpływem mojego dotyku.
Chłopak odwrócił się w moim kierunku, po czym zamknął mnie w żelaznym uścisku. Uścisku który był moim azylem. Miejsce odosobnienia, ucieczki, schronienia... Jedynym, w którym czułam się naprawdę swobodnie.
Wypuścił dym nikotynowy z płuc i wrzuciwszy niedopałek do małego pojemniczka. Przez ten weekend wypalił więcej, niż średnio robi to w miesiącu. Nienawidziłam kiedy to robił... Świadomie psuł się od środka, wdychając to gówno, a ja byłam bezradna. Nie raz starałam się przemówić mu do rozumu, jednak zawsze odpowiadał mi tylko wzruszeniem ramion. A ja nie chciałam też na niego naciskać. W końcu był dorosłym człowiekiem, który nie potrzebował niańki.
- Nie denerwuj się tak - szepnęłam, gładząc delikatnie dłonią mięśnie jego ramion.
- Nie denerwuję - mruknął, krzywią się. Cały Marco. Zawsze przybiera maskę obojętności, starając się ukryć pod nią wszystkie swoje uczucia. I niestety trzeba przyznać, że cholernie dobrze mu to wychodzi.
- Okej... - westchnęłam ciężko. Czasem to jego ukrywanie się, stawało się naprawdę męczące. Zawsze zastanawiałam się w takich chwilach, dlaczego to robi. Nie ufa mi ? Przecież nie jednokrotnie powtarzał  że tak nie jest. A może po prostu jest zbyt dumny by przyznać się do swoich słabości ? Bo okazywanie uczuć zdecydowanie było jego słabością.
- Po prostu się martwię.
- Nie potrzebuję twojej litości - jęknął gardłowo, odsuwając mnie lekko od siebie. Auć..
- Jakiej litości ? O czym ty w ogóle mówisz ? Jeśli jeszcze nie zauważyłeś, jestem twoją dziewczyną więc do cholery mam prawo się o ciebie martwić ! - uniosłam się delikatnie, zaciskając dłonie w pięści. Nie chciałam krzyczeć. Miał już wystarczająco dużo problemów na głowie, a ja nie chciałam dokładać mu kolejnych zmartwień. Obróciłam się na pięcie i skierowałam w kierunku drzwi. Nie chciałam wybuchnąć.
- Stój. - dłoń chłopaka znalazła się nagle na moim przedramieniu, zatrzymując mnie. - Nie zostawiaj mnie - szepnął.
Obróciłam się niepewnie w jego kierunku, a para silnych ramion owinęła się wokół mnie, przyciągając bardziej do siebie.

~*~

- Gotowy ? - spytałam, kiedy znaleźliśmy się w pobliżu drzwi restauracji. Miejscu, gdzie zapewne czekali już na nas państwo Reus. 
Chłopak pokręcił przecząco głową, a grymas wymalowany na jego twarzy mówił mi, że jedyne o czym teraz myśli to sposób ucieczki. 
Zaśmiałam się cicho i załapawszy jego dłoń, pociągnęłam za sobą w kierunku drzwi. 
W środku było dość pusto. Jedynie niewielki stolik pod oknem, zajmowało małżeństwo z dwójką dzieci. Ruszyliśmy nie pewnym krokiem w głąb pomieszczenia. Z każdym kolejnym krokiem, pewność siebie opuszczała mnie coraz to bardziej. Czułam, że powoli zaczynam popadać w panikę. 
- Spokojnie - czuły szept chłopaka dotarł do moich uszu. Już miałam go wyśmiać, wytykając chłopakowi wcześniejszą chęć ucieczki, kiedy dumny, kobiecy  głos uniemożliwił mi to.
- Marco ! - nagle u boku chłopaka znalazła się starsza kobieta. Zarzuciwszy mu ręce na szyję, mocno przytuliła go do siebie. Jednak kiedy Marco nawet nie drgnął, odsunęła się od niego z zażenowaniem. 
- Cześć - mruknął cicho, wykrzywiając twarz w wymuszonym uśmiechu. 
- A to kto ? - Kobieta zdawała się dopiero teraz zauważyć moją obecność.
- Julia, moja dziewczyna.
- Nie mówiłeś, że się z kimś spotykasz - nagle tuż zza naszych pleców dobiegł nas głęboki głos, jak przypuszczam ojca Marco.  
- Nie pytałeś - wzruszył ramionami, mocniej ściskając moją dłoń.
- Miło mi państwa poznać - uśmiechnęłam się lekko, wyciągając w kierunku małżeństwa dłoń.
Ojciec Marco wyglądał jak starsza wersja synów. Zarówno Kamil, jak i Marco byli bardzo podobni do taty. Te same blond włosy, brązowe oczy i mocno zarysowane linie szczęki. Nawet uśmiech mieli bardzo podobny.
- Siadajcie - z zamyślenia wyrwał mnie dumny głos kobiety. Wyglądała niesamowicie. Z tego co pamiętam, Marco wspominał iż ma  około 55 lat, a patrząc na nią spokojnie można było dać jej z 15 lat mniej. Tylko nieliczne zmarszczki na jej twarzy utrzymywały w przekonaniu, że ma więcej niż trzydzieści parę lat. Damski garnitur składający się z długiej do kolan, ołówkowej spódnicy idealnie podkreślał jej szczupłą talię, a kolia pereł ciężko zwisających na jej szyi dodawała jeszcze więcej elegancji do jej stroju. 
Z zażenowaniem spojrzałam na swoją białą sukienkę, która przy kobiecie siedzącej na przeciwko mnie prezentowała się jakby była skradziona bezdomnemu.  
- Więc... Ile się już spotykacie ? 
- Wystarczająco długo by móc ze sobą zamieszkać - wtrącił Marco zanim w ogóle zdążyłam otworzyć usta. 
- Mieszkacie razem - zdziwienie w głosie kobiety było aż nad to wyczuwalne. 
- Do rzeczy. - warknął Marco. - Dowiem się po co tu do cholery przyjechaliście ? 
- Musimy porozmawiać - i nagle atmosfera stała się jeszcze bardziej napięta. Czułam że za słowami mężczyzny nie kryje się nic dobrego...

czwartek, 9 lipca 2015

Rozdział 54.

- Otwórz - szepnęłam, rozłączając nasze usta.
- To pewnie listonosz - zmarszczył brwi, ponownie sie do mnie przysuwając.
- Marco - zachichotałam, odwracając głowę w bok tak, by nie miał dostępu do moich ust.
Niechętnie zwlekł się z kanapy i ruszył w kierunku drzwi.
- Idę już, idę ! - krzyknął kiedy dzwonek ponownie zagłuszył ciszę panującą w mieszkaniu.
Usiadłam na kanapie i zaplątawszy włosy w prowizoryczny kok, wygładziłam ubranie by nie wyglądało tak chaotycznie.
- Logan ? - z przedpokoju dobiegł mnie wyraźnie zdziwiony głos Marco. Dochodziła już prawie 22.00, więc raczej nie spodziewaliśmy się już gości o tej porze. W dodatku z tak daleka. Podniosłam się z kanapy i ruszywszy w kierunku drzwi wejściowych.
Gdy tylko napotkałam wzrokiem sylwetkę brata, dosłownie rzuciłam się w jego kierunku. Już po chwili byłam zamknięta w jego silnych ramionach.
Jakoś do tej pory nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo tęsknię za tym przygłupem.Cholera, nie widziałam go zaledwie od trzech miesięcy...
- Woaah. Julia... - zaśmiał się czochrając moje włosy - Ja też się stęskniłem.
 - Dlaczego nie uprzedziłeś że przyjedziesz ? Zorganizowała bym ci coś wygodniejszego do spania, niż kanapa - mruknęłam, odsuwając się od niego delikatnie.
- Powiedzmy, że nie planowałem tego.
Dopiero teraz zwróciłam uwagę na niewielką torbę podróżną, leżącą u jego stup. Uniosłam lekko brew, spoglądając to na niego, to na bagaż.
- Och... Mógłbym się tu zatrzymać na kilka dni ? - spytał niepewnie, dostrzegając moje zdezorientowane spojrzenie.
- Tak, jasne - uśmiechnęłam się - Stało się coś ?
- Nie - mruknął szybko, odwracając twarz w przeciwnym kierunku.
Coś w wyrazie jego twarzy niepokoiło mnie. Wyraźnie było widać, że coś dosłownie zżera go od środka, a za tymi "odwiedzinami" na sto procent kryje się coś jeszcze.
- Napijesz się czegoś ? - spytałam prowadząc chłopaka w kierunku salonu.  Niezdarnie podniósł swoją torbę i powlókł się za mną.  Gdy mój wzrok, skrzyżował się z wzrokiem Reus'a, wiedziałam że on także przeczuwał że coś jest nie tak. Wzruszyłam lekko ramionami, starając wmówić sobie, że mam jakieś urojenia.
- Czegoś mocnego.
- Mam tylko piwo.
- Może być. - usiadł na jednym z końców kanapy - Fajnie się tu urządziliście.
- Ciesz się, że nie musiałeś w tym uczestniczyć. - mruknął Marco - Malowałem dwa razy tą samą ścianę, bo Julii nie podobał się odcień zieleni.
Wywróciłam oczami, stawiając przed chłopakami po butelce piwa.
- Więc co cię do nas sprowadza ?
- Och, musiałem się wyrwać z Warszawy. Odpocząć od tego miasta. - wzruszył ramionami, pociągając długi łyk zimnego napoju.
- Problem z dziewczyną ? - Marco uśmiechnął się współczująco do Logana. Zdawało się, że doskonale przeczuwał o co chodzi. Tak więc nie był zdziwiony, kiedy chłopak przytaknął cicho.
- Och błagam... - wywróciłam oczami - Co znowu zrobiłeś ?
- Jakie znowu ? - obruszył się , wyciągając z kieszeni dzwoniący telefon. Zerknął na wyświetlacz, po czym wyciszywszy go, ponownie schował urządzenie. - Mamy mały... kryzys.
- Kryzys ? - uniosłam brew
- Tak jakby.
- Możesz przestać ? - warknęłam, odkładając szklankę soku z powrotem na stolik.
- Przestać co ? - irytacja, oblewająca jego twarz podziałała na mnie jeszcze bardziej.
- Przestań owijać w bawełnę ! Po prostu powiedz o co do cholery poszło. Jak mam Ci pomóc, skoro nie wiem co się w zasadzie dzieje ?
- Nikt nie prosi cię o pomoc - mruknął upijając kolejny łyk piwa, a we mnie się coś zagotowało. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że kłótnia z dziewczyną to tylko wymówka. Gdyby faktycznie tak było, nie siedział by teraz tutaj.
- Nie chcesz, nie mów - westchnęłam sięgając po pilot. Gdzieś w głębi duszy, doskonale wiedziałam że prędzej czy później i tak się dowiem.

~*~

- Myślisz że jestem odpowiedzialny ? - ciche pytanie wypłynęło z ust Logana, kiedy tylko znaleźliśmy się sami w kuchni - Myślisz, że potrafiłbym zadbać o kogoś więcej niż tylko o siebie ?
- Ja.. - odłożyłam ostatni talerz do zmywarki po czym zamknęłam ją. - Nie wiem. Myślę że sam powinieneś odpowiedzieć sobie na to pytanie.
- Możliwe, ale jednak... Uważasz że dałbym sobie radę ? -spojrzał na mnie wyczekująco.
- Myślę że bez najmniejszego problemu. - uśmiechnęłam się lekko, nadal jednak nie rozumiejąc o co tak w zasadzie chodzi.
- Naprawdę ? - nadzieja płynęła w jego oczach, a ja choćbym nawet próbowała, nie mogłam oprzeć się pokusie ponownej próbie wyciągnięcia z niego informacji.
- Naprawdę.
- Sam już nie wiem... Ostatnio wszystko strasznie się skomplikowało. - przerwał by nabrać trochę powietrza w płuca - Wpieprzyłem się...  nas w nieźle bagno a później uciekłem. Jak pieprzony kurwa tchórz.
- Czekaj - przysiadłam na krześle tuż obok Logana, za wszelką cenę starając się przyswoić jak najwięcej z tego co mówił. Gdzieś w środku był jak tykająca bomba zegarowa która lada chwila wybuchnie. - Co się tak właściwe stało ?
- Wpadliśmy. Wpadliśmy jak śliwa w kompot.
- Jacy my ? - poleciłam zdezorientowana głową.
- Ja i Monica.
- Co znaczy wpadliśmy ? - mimo jego zagmatwanej wypowiedzi, powoli zaczynało docierać do mnie co w chce ( a raczej czego nie chce ) przyznać chłopak.
- Mówiła, że bierze te jebane tabletki ! - warknął wściekły, uderzając pięścią w blat stołu. I bomba wybuchła.
- Czekaj.. Dobrze rozumiem ? Będziesz tatusiem ? - zmarszczyłam czoło, próbując okiełznać bałagan myśli panujący w mojej głowie.
- Tak jakby - mruknął zrezygnowany.
- Będziesz miał dziecko... - szepnęłam, bardziej do siebie niż do niego.
- Dwójkę kurwa. To bliźniaki.
- Jesteś pewien, że to.. um... że to twoje dziecko ? - Spytałam, niepewnie spoglądając na zmartwioną twarz Logana. Zazwyczaj lekko rumiane policzki odznaczały się teraz bielą, porównywalną do kartki papieru.
Już na pierwszy rzut oka można było stwierdzić, że "problem" z którym nie potrafi sobie poradzić zżera go od środka. Widziałam ten lęk majaczący w jego oczach. Zdawał się bać przyszłości, którą przygotował dla niego los. Był przerażony tym, że w ciągu tak krótkiego okresu czasu będzie musiał pozbyć się ze swojego życia tych wszystkich szalonych, studenckich imprez, i wymienić je na czas dla rodziny. Rodziny którą już niedługo będzie zmuszony założyć.
- Julia... - jęknął, chowając twarz w dłoniach. - Jestem tego pewny, przecież nie mogę zostawić jej samej z dwójką dzieci.
- Rozumiem ale... Jesteś stuprocentowo pewny że są na pewno twoje ?
- Cholera.... Tak. - jeszcze mocniej zacisnął oczy. Bitwa którą toczył w swojej głowie zdawała się nigdy nie rozstrzygnąć. Ja sama miałam totalny młyn myśli. Z jednej strony cieszyłam się, no bo heloł ? Kto nie lubi dzieci. Z drugiej jednak współczułam bratu. W jednej chwili musiał stać się na tyle odpowiedzialny, by zaopiekować się trzema innymi osobami. Już nie tylko sobą.
- A co jeśli sobie nie poradzę ? Jeśli zawiodę Monice? - westchnął płaczliwie.
- Logan... - przysiadłam się bliżej niego, ściskając troskliwie jego ramię - Jestem pewna że sobie poradzisz. Oboje sobie poradzicie.
- Ale to kurwa podwójne wyzwanie. - jego głos na powrót się załamał. Jeszcze nigdy nie widziałam go w stanie takiej bezradności.
- Ej... - uśmiechnęłam się szeroko - Stało się. Będziesz tatusiem. Już za późno na dramy.
- Mam tylko 22 lata. Monica niecałe 20. Oboje nadal się uczymy. To chyba nie najlepszy czas na dziecko.
- Jak ostatnio sprawdzałam - mruknęłam ironicznie - jest już trochę za późno na załamywanie tyłka i użalanie się nad sobą.
Chłopak w odpowiedzi przewrócił tylko oczami.
- Który to już miesiąc ?
- Ósmy tydzień - mruknął popijając kolejne piwo.
Szybko przekalkulowałam sobie w myślach ilość miesięcy.
- Czyli... O mój boże ! Już w maju będziesz tatusiem !
- Musze się napić - jęknął wstając z siedzenia, i wyrzuciwszy pustą butelkę do kosza, wyszedł z kuchni.

~*~

- Co podać laleczko ? - barman w podeszłym wieku nachylił się nad barem w moją stronę. 
- Colę - Spojrzałam na niego zażenowana.
 Po naszej rozmowie, Logana napadła nagła chęć zalania się w trupa w pierwszym lepszym klubie. Oczywiście Marco nie musiał długo namawiać na wspólne "szaleństwo" więc już po chwili stali w drzwiach, sprzeczając się czy lepiej zamówić taksówkę, czy iść pieszo. 
Doskonale wiedziałam jak skończy się ich imprezowanie więc uparłam się aby iść z nimi. Z początkowymi protestami brata - pod pretekstem "męskiego wieczoru" - w końcu i tak udało mi się postawić na swoim. Czego szczerze zaczynam coraz bardziej żałować.
Logan postanowił upić swoje smutki, problemy i wszelkie inne dokuczliwe myśli w whisky, a Marco... Cóż, postanowił mu w tym pomóc. 
Tak więc siedziałam już prawie od godziny przy barze, popijając trzecią szklankę zimnego napoju i przyglądając się jak dwójka moich ukochanych idiotów podbija parkiet. I w zasadzie wszystko było by okej, gdyby nie to, że DJ puścił w pewnej chwili wolny kawałek, a oni przytuleni do siebie kołysali się w rytm muzyki. 
Ale będzie zabawa jak wytrzeźwieją ! Uśmiechnęłam się do siebie, robiąc tańczącym chłopcom zdjęcie.
Kiedy piosenka dobiegła końca skierowali się wreszcie w moją stronę, nagle przypominając sobie o moim istnieniu. Usiedliśmy przy okrągłym stoliku, na jednej z kanap obitych czarnym, skóropodobnym materiałem.
Byliśmy właśnie w trakcie rozmowy na temat jakiegoś filmu który niedawno ukazał się w kinach, kiedy podeszła do nas wysoka blondynka. 
- Marco ? - zarzuciła kokieteryjnie swoimi lokami na prawe ramię. Kolorowe końcówki ciężko opadły wzdłuż jej tułowia. - To naprawdę ty ?!
- Agnieszka ! - zawołał wesoło chłopak, wyswobadzając się delikatnie z mojego uścisku i podnosząc się z siedzenia. Blondynka, momentalnie zawisła na jego szyi, przytulając się do niego. Biała, krótka bokserka ciasno opinała jej ciało, odkrywając idealnie płaski brzuch. Czarne, połyskujące spodnie uwydatniały jej długie nogi. Jednym słowem, wyglądała jak modelka która właśnie uciekła z jakiegoś cholernego wybiegu.
Aż mnie skręcało z zazdrości gdy patrzyłam na jej idealną sylwetkę.
- A to kto ? - spytała spoglądając to na mnie, to na Logana. W głównej mierze na Logana, oczywiście.
- Moja dziewczyna, Julia a to jej brat Logan.
Zdobyłam się na lekki uśmiech. Jednak kiedy grymas oblał jej twarz na dźwięk słów "moja dziewczyna", wyszczerzyłam się jeszcze bardziej.
- Dosiądziesz się ? - wybełkotał Logan, dopijając swojego drinka.
- Umm... Tak w zasadzie, liczyłam na choć jeden taniec. - Tu zwróciła sie do Marco - Wiesz, jak za starych dobrych czasów.
Uniosłam lekko brew. Jak za starych dobrych czasów ? Pokręciłam lekko głową, starając się w ten sposób uwolnić od nieprzyjemnych myśli.
- Zaraz wracam - ciepłe powietrze owiało mój policzek, kiedy Marco zbliżył swoją twarz do mojej. Zostawił na nim lekki pocałunek, po czym odszedł od stolika trzymając Age czy jak jej tam było za rękę.
- Gorąca - Logan zmarszczył brwi, wpatrując się dno pustej szklanki.
- Jak przyszła matka twoich dzieci - puściłam mu oczko, zerkając niepewnie w kierunku parkietu.

~*~

Po raz kolejny tego wieczora spojrzałam na zegarek. Minęło już dobre 30 minut odkąd Marco zniknął z blond pustakiem, znaczy z Agnieszką w tłumie tańczących osób. Nie chciałam robić żadnych scen zazdrości, dlatego za wszelką cenę starałam się zachować wewnętrzny spokój, co wbrew pozorom nie było takie łatwe, bo aż mnie nosiło z niecierpliwości.
W dodatku na moją niekorzyść działał fakt, iż Logan dosłownie usypiał mi na ramieniu cały czas mrucząc pod nosem, jak to bardzo kocha Monice. 
- Cholera.. - wybełkotał pod nosem - Idę do domu... - jęknął, starając się podnieść z kanapy. 
Rzecz jasna nie pozwoliłam mu na to. Na mojej głowie był jeszcze jeden alkoholik, który tak jakby gdzieś zniknął. 
- Znajdę tylko Marco i możemy iść - mruknęłam przekrzykując muzykę. - Zostań tutaj !
Podniosłam się z kanapy, kierując w stronę parkietu. Nerwowo skanowałam otaczające mnie twarze, przepychając się przez tłum spoconych ciał. Znalezienie blondyna, trwało dobrą chwilę.
Razem z Agnieszką tańczyli na samym środku parkietu.
Wzrok dziewczyny skrzyżował się z moim, a na jej twarz wpełzł przebiegły uśmiech. Puściwszy mi oczko, przysunęła się bliżej do Marco , ujęła w dłonie jego policzki by po chwili złączyć ich usta. Zamarłam w bezruchu, widząc scenę, jaka rozgrywała się właśnie na moich oczach.
Delikatna fala ulgi oblała moje ciało, gdy chłopak odsunął ją od siebie zdegustowany. Posłał jej mordercze spojrzenie, robiąc dwa kroki w tył.
Kiedy ponownie spojrzałam na blond pustaka, na jej twarzy malował się uśmiech satysfakcji co tylko zbulwersowało mnie jeszcze bardziej. Odzyskawszy czucie w nogach, rzuciłam się w jej kierunku. Zatapiając palce w jej włosach, ciągnęłam za nie w każdą możliwą stronę. Oczywiście dziewczyna nie pozostawała mi dłużna nawet przez chwilę.
- Ty dziwko ! - wrzasnęła, wbijając paznokcie w moją skórę. Obie upadłyśmy na podłogę, przez krótką chwilę nawet dominowałam, przygniatając ją do podłogi swoim ciałem i okładając jej twarz pięściami. Furia jaka opanowała moje ciało, zdawała sie nie mieć końca. Jedyne o czym myślałam, to to, żeby zetrzeć jej ten parszywy uśmiech z twarzy. Jeszcze nigdy nie czułam takiego gniewu, jak właśnie w tamtej chwili.
W zasadzie nie zdawałam sobie sprawy z tego co robię, aż do chwili w której para silnych ramion oplotła moje ciało, podciągając w górę.

niedziela, 5 lipca 2015

Rozdział 53.

Dzisiejsza zmiana w pracy wydawała się nie mieć końca. Wskazówki zegara przesuwały się w ślimaczym tempie, a momentami miałam nawet wrażenie, że całkiem się zatrzymały. Co kilka minut drzwi restauracji otwierały się i zamykały, nie dając nam, pracownikom ani chwili wytchnienia.
Więc kiedy wybiła wreszcie upragniona 18:00 obwieszczająca koniec mojej zmiany, czym prędzej przebrałam się z powrotem w swoje ciuchy i wyszłam.
Drogę do domu starałam się przeciągnąć jak najbardziej. Nie zdawałam sobie sprawy że kiedykolwiek będę chciała się znaleźć w każdym innym miejscu, a nie w naszym mieszkaniu, gdzie zapewne czeka na mnie ukochana osoba. Po raz pierwszy bałam się tam wrócić, nie miałam pojęcia czego się spodziewać. Między mną a Marco nie jest już tak jak kiedyś. Oczywistym jest, że po ostatnim zerwaniu w pewnym sensie straciłam do niego zaufanie. Może nie całkiem, ale jednak.
Nasze puzzle się uzupełniają, osobno nie mają sensu, ale jednak ostatnim czasem tylko się ranimy...W dodatku w ten najbardziej bolesny sposób. Za każdym razem gdy robimy krok do przodu, już po chwili stawiamy dwa do tyłu.
Nim się obejrzałam, stałam już przed drzwiami wejściowymi mieszkania. Westchnęłam ciężko, przekręcając klucz w zamku.
W środku panowała ciemność. Nie było żywej duszy. Zamknęłam za sobą drzwi po czym oparłam się o nie plecami. Zostawił mnie ? Uciekł przed problemami... Poddał się. Przyłożyłam dłoń do ust, starając powstrzymać się przed płaczem.Oczywiście na marne. Opadłam na kolana, nadal twardo przywierając plecami do drewnianej powłoki za mną.
- Julia, to ty ? - nagle drzwi balkonowe uchyliły się, a za nimi zamajaczyła sylwetka chłopaka.  - Co się stało ?!
 - N..Nic - wychlipałam ocierając dłonią twarz, i posyłając blondynowi uspokajający uśmiech. A raczej coś, co miało być uśmiechem.
- Chodź do mnie - wyciągnął ramiona w moim kierunku i w zasadzie nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź z mojej strony, przeciągnął mnie na swoje kolana. Zacisnęłam dłonie w pięści, mnąc przy tym jego koszulkę. Natłok myśli które przepływały teraz przez moją głowę był nie do zniesienia
- Ciiii - uspokajał mnie, kołysząc nami w przód i tył.
- Powiesz mi co się stało ? - spytał, odgarniając włosy z mojej twarzy kiedy uspokoiłam się już na tyle, że mogłam normalnie oddychać.
- Ja... Ja myślałam że odszedłeś. Że znowu mnie zostawiłeś. - mruknęłam odwracając wzrok.
- Kochanie... - przyciągnął mnie do siebie jeszcze bardziej - Nie pozwolę ci odejść, rozumiesz ? A tym bardziej sam tego nie zrobię. Za bardzo cię kocham maleństwo.
Podniosłam wzrok z podłogi, by móc na niego spojrzeć. Jego ciemne źrenice przeszywały mnie na wylot.
- Ja ciebie też - zawinęłam ręce na jego szyi i przycisnęłam usta do jego ust. Momentalnie odwzajemnił pocałunek przyciskając mnie do swojej klatki.
- Mówiłem ci już jak bajeczni wyglądasz w tej sukience ? - westchnął, przenosząc pocałunki w okolicę mojej szyi. Przez moje ciało przebiegł znajomy dreszcz, który występował za każdym razem gdy między mną a Marco dochodziło do jakiegokolwiek zbliżenia. Doskonale wiedziałam że tylko on potrafił doprowadzić mnie do szału, jednym dotykiem.
Jednak nie mogłam pozwolić na to, aby sytuacja z wczorajszego wieczora odeszła w zapomnienie.Czułam że musimy to wyjaśnić, nawet jeśli oznaczać by to miało kolejną kłótnię.
Położyłam dłonie na jego klatce piersiowej, odpychając go lekko. Zdezorientowany, popatrzył na mnie z szeroko otwartymi oczami.
Usiadłam prosto, zsuwając się z jego kolan.
- Chyba... Chyba musimy porozmawiać - szepnęłam.
Kiwnął głową, po czym wstał z podłogi i wyciągnął dłoń w moim kierunku aby mi pomóc.
Usiedliśmy na kanapie w niewielkiej odległości od siebie. Wiedziałam że jeśli będę zbyt blisko niego, nie będę mogła logicznie myśleć. Już przez sam jego zapach ( a ostatnio zaczął używać cudownej wody kolońskiej ) nie będę mogła się skupić.
- Przepraszam. Przepraszam za wszystko co powiedziałem - jęknął chłopak, starając się zmniejszyć dystans który nas dzielił.- Byłem pijany, mówiłem wszystko żeby..
- Żeby zranić mnie jak najbardziej - dokończyłam za niego. Doskonale o tym wiedziałam. To już nie pierwszy raz, kiedy podczas kłótni wciskał mi takie komentarze, które najbardziej odcisną na mnie swoje piętno.
- Przepraszam.. - szepnął gładząc kciukiem wierzch mojej dłoni. - Byłem wściekły. A ty dodatkowo mnie sprowokowałaś.
- Nie wierzę.... - pokręciłam głową z irytacją - Więc to moja wina tak ?
- Poniekąd - nie spuszczał ze mnie wzroku, czekając na jakąkolwiek reakcje.
- Masz rację ! Przecież to ja kazałam ci iść nie wiadomo gdzie i się schlać - warknęłam wyrywając dłoń z uścisku.
- Nie o to mi chodziło... Po prostu.. Gdybyś nie była tak uparta, zamknął bym się.
- Przepraszam że sie martwiłam, bo długo nie wracałeś. I wiesz co ? - podniosłam się z kanapy - Masz rację. To wszystko moja wina. Powinnam była po prostu iść spać. Bo co mnie obchodzisz ? Tyle co ja ciebie.
- Julia... - stanął na równe nogi. Ponownie chciał ująć moją dłoń, jednak odsunęłam ją nim to zrobił - Proszę.. Nie wściekaj się o to że wypiłem parę drinków.
- Nadal nic nie rozumiesz.. - pokręciłam głową z dezaprobatą - Tu nie chodzi o to że wypiłeś. Nawet nie o to że przyszedłeś pijany. Mogę przemilczeć wszystko to, co powiedziałeś tamtego wieczoru, mimo że cholernie mnie to zabolało. Ale wiesz co jest najgorsze ? Że nie masz do mnie zaufania, oraz to jak bardzo jestem ci obojętna.
- Nie jesteś obojętna - jęknął przerażony.
- W jednej chwili mówisz mi jak to bardzo ci zależy. A później odsuwasz mnie od siebie, a ja głupia siedzę w domu i się martwię czy czasem coś ci się nie stało. Wystarczyło napisać jeden cholerny sms, że sie spóźnisz. - łzy spływały po moim policzku. Przez niego płaczę częściej niż przeciętny noworodek.
- Przepraszam Kochanie - szepnął przyciągając mnie do siebie. Już nie miałam sił na stawianie jakiegokolwiek oporu. - Byłem tak wściekły, że jedyne o czym myślałem to kieliszek wódki.
- Co się właściwie stało ?
- Znalazłem pracę. Kurwa.. Cieszyłem sie jak pojebany. Kupiłem nawet szampana na wieczór !
- Nie rozumiem.. - pokręciłam głową.
- Ojciec do mnie zadzwonił. Po dwóch latach postanowił się odezwać. - warknął, zaciskając usta w cienką linię. - Skąd do chuja ma mój numer ?
Położyłam dłoń na jego policzku, chcąc w jakiś sposób dodać mu otuchy. Poczułam jak delikatnie wtulił policzek w moją rękę, później uśmiechnął się ironicznie.
- Razem z matką chcą się spotkać...

                             ~*~

- Mogę ? - zza drzwi łazienki, w której właśnie rozkoszowałam się gorącą kąpielą po długim i dość ciężkim dniu, dobiegł mnie głos Marco.
- Tak - mruknęłam, odkładając książkę na podłogę, tuż koło wanny.
Drzwi łazienki otworzyły się, a po chwili stał już w nich blondyn. Przysiadł na kafelkowej podłodze i oparłszy się plecami o ścianę, sięgnął po egzemplarz książki którą przed chwilą miałam w dłoniach.
- Romeo i Julia ? - uniósł zaskoczony brwi - Przecież znasz to na pamięć.
W odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami. Co z tego że czytałam tę książkę z dziesięć razy.. Za każdym razem gdy po nią sięgałam, czułam tę samą fascynację co za pierwszym razem.
- "Lecz żaden smutek nie przeważy radości, którą niesie krótka chwila spędzona przy niej"- Zacytował jeden z fragmentów, a ja zarumieniłam się. Wymawiając to, patrzył przez cały czas w moje oczy, a w każde z wypowiadanych słów wkładał tyle uczucia, że aż mi się słabo robiło. 
Zakryłam twarz dłońmi. Nienawidziłam rumieńców które w towarzystwie Marco odwiedzały mnie naprawdę często. 
- Nie chowaj się! - zaśmiał się chłopak, ujmując moje nadgarstki i odciągając je lekko. 
Przewróciłam oczami. Uwielbiał się ze mną droczyć przy każdej możliwej okazji. Posłałam mu lekko zażenowany uśmiech, po czym przymknęłam oczy z zamiarem zrelaksowania się. Nie wiem czy jest przyjemniejsze miejsce niż wanna pełna gorącej wody i piany.
- Jesteś jeszcze zła ? - spytał Marco po chwili ciszy. 
- Wiesz że nie - otworzyłam oczy, by móc spojrzeć na jego twarz. Jedyne co na niej dostrzegłam, to ulga i coś w rodzaju ... Niepewności ? - Stało się coś ?
- Nie.. Nie.. - mruknął, nawijając końcówkę kosmyka moich włosów na palec. - Zastanawiałem się tylko... Czego nagle ojciec potrzebuje, że postanowił się odezwać ? Nie mogę pozbyć się myśli, że coś się stało...
- A może po prostu się za tobą stęsknił ? Nie widzieliście się od dwóch lat.. 
- To nie to .. - westchnął zamyślony - Ostatnie czego można się po nim spodziewać to chęć odbudowania "więzów rodzinnych". 
- A mama ? Może to ona na niego napiera ? - nie miałam zielonego pojęcia, co sądzić o całej tej sytuacji. Nie znałam przecież ani jego matki, ani ojca. Niemożliwym więc było dla mnie stwierdzenie, o co tak naprawdę może chodzić. 
- On nie należy do tych ustępliwych. Jest cholernie uparty, i nawet mama nie ma na niego żadnego wpływu. 
- No to już wiemy po kim to masz - mruknęłam cicho, starając się powstrzymać uśmiech. 
- Ejj ... - pociągnął delikatnie za kosmyk włosów, którym cały czas się bawił i nachyliwszy się w moją stronę, zostawił pocałunek na moich ustach. - Nie jestem uparty. 
- Oczywiście że nie - bąknęłam, mierzwiąc mu włosy. 
- Ty też do tych najbardziej uległych nie należysz - puścił mi oczko, przysiadając z powrotem na podłodze  - Szczególnie jeśli chodzi o zakupy. Do tej pory nie rozumiem, jak mogłaś ciągnąć mnie po tych wszystkich sklepach aż tak długo.. Nie masz serca.
- Och zamknij się ! - zachichotałam, chlapiąc go wodą.
Wreszcie nasza relacja zaczynała przypominać tą, która łączyła nas na samym początku. Czułam, że jest już miedzy nami coraz to lepiej. Mimo tych wszystkich konfliktów, bolesnych słów, które podczas nich padły,  a także mimo tych wszystkich wylanych w poduszkę łez, cieszyłam się że mam go przy sobie.

                            ~*~ 

- Znalazłeś pracę tak ? - spytałam, stawiając na stole talerz z kanapkami, po czym przysiadłam na kanapie tuż obok chłopaka. 
- Mhmm - mruknął, wpatrując się ślepo w telewizor. Faceci i to ich zamiłowanie do piłki nożnej...
- Więc co to za praca ?
- Mhmm - ponownie wydał z siebie ciche westchnienie. Zaraz wyrzucę telewizor przez okno...  Prychnęłam pod nosem i zabrawszy przygotowaną kolację, ruszyłam do sypialni. 
- Jestem w ciąży ! - krzyknęłam będąc przy samych drzwiach. 
Oczywiście odpowiedziała mi cisza. Mogła bym wrzeszczeć na cały regulator że jestem kosmitą, a on zainteresowałby się dopiero w przerwie między połową meczu. Wywróciłam oczami i opadłam na fotel. Ledwo zdążyłam uruchomić laptopa, a w drzwiach pojawiła się sylwetka chłopaka. 
- C-Co  powiedziałaś ? - spytał niepewnie. Był blady jak kartka papieru, a w oczach majaczyła panika.
- Nie pamiętam - wzruszyłam ramionami, nie odrywając  wzroku od ekranu komputera. 
- Jesteś.. ? - wytrzeszczył oczy, nadal skanując moją twarz.
- Nie jestem - uśmiechnęłam się, rzucając w niego poduszką. Momentalnie wyraz jego twarzy sie zmienił. Już nie wydawał się być tak spanikowany, choć oznaki niepewności nadal majaczyły w jego źrenicach. Widziałam też jak za wszelką cenę chce ukryć swoje emocje pod wielkim uśmiechem, który rozświetlił jego twarz. 
- Okej - wzruszył ramionami - Druga połowa pewnie już się zaczęła - puścił mi oczko, po czym ruszył w kierunku salonu. Po uśmiechu jaki zamajaczył na jego ustach, wiedziałam że znowu się ze mną droczy. No co miałam zrobić ? Podniosłam z podłogi jednego z pantofli i rzuciłam w jego kierunku. Kiedy kapeć zatrzymał się na ścianie tuż obok jego głowy, oniemiały zatrzymał się a ja wykorzystałam chwilę i minąwszy go w drzwiach, puściłam się biegiem do salonu. 
- Nawet o tym nie myśl ! - usłyszałam śmiech chłopaka, kiedy dorwałam się do pilota i przełączyłam na pierwszy lepszy kanał. Byle tylko nie sportowy. I trafiłam na.... Religia TV.  Oczywiście Marco wybuchnął jeszcze większym śmiechem. 
- Ej ! Oglądałem mecz ! - Mruknął obrażony, siadając na kanapie.
- Kto ma pilot ten ma władzę, pamiętasz ? - wzruszyłam ramionami, szukając czegokolwiek sensownego do oglądnięcia. - No nie patrz tak na mnie ! - zachichotałam - I tak przegrają.
 Chłopak mruknął coś pod nosem, po czym dosłownie rzucił się na mnie. Wybuchnęłam śmiechem, kiedy zaczął mnie łaskotać, by w ten sposób zmusić mnie do "poddania się", a moja koordynacja ruchów po raz kolejny mnie zawiodła. Pilot wyślizgnął mi się z ręki, po czym z hukiem rozbił się o ścianę. Z grymasem na ustach, przeniosłam wzrok z twarzy chłopak w miejsce gdzie leżało urządzenie, po czym wybuchnęłam śmiechem. 
- Jezu.... - westchnął Marco, nadal nie przestając mnie łaskotać. - Ty nawet z pilotem w ręce jesteś niebezpieczna. 
- Mmmm - mruknęłam układając dłonie na jego żebrach, po czym wbiłam jeden z palców między nie. 
Chłopak zaśmiał się, kręcąc głową. Puściłam mu oczko, i kiedy już chciałam wyślizgnąć się spod niego by wziąć pilot ponownie do ręki, naprał na mnie jeszcze bardziej, przywierając ustami do moich. 
Uśmiechnęłam się lekko, nie oddalając od twarzy chłopaka nawet na milimetr. Ciche mruknięcie, które wydobyło się z gardła chłopaka w chwili gdy owinęłam pukiel jego włosów na swoich palców, rozniosło się po całym pomieszczeniu.
W jednej chwili wszystko dookoła przestało istnieć. Liczyło się tylko to, że jesteśmy tu razem. Jak szczęśliwi i beztroscy ludzie, którym do pełni szczęścia, wystarczy obecność drugiej osoby.
Wieczór zapowiadał się naprawdę przyjemnie. A przynajmniej do czasu, gdy przerwał nam dzwonek do drzwi.