sobota, 30 maja 2015

Rozdział 45.

- Już jesteśmy ! - usłyszałam radosny głos taty, dochodzący z przedpokoju. Jakąś godzinę temu, pojechał po mamę do szpitala, a teraz stali oboje z przylepionymi do twarzy uśmiechami.
- Cześć mamuś - pocałowałam ją w policzek - Tęskniłam.
- Przecież byłaś u mnie prawie cały wczorajszy dzień. - zaśmiała się.
Posłałam jej szczery uśmiech po czym ująwszy ją za łokieć, poprowadziłam do salonu gdzie rozsiadła się na wygodnym fotelu. Była bardzo słaba. Już nawet chodzenie było dla niej nie lada czynnością. Od jakiegoś czasu poruszała się na wózku aby oszczędzić sobie cierpienia.
- Dobry wieczór - uśmiechnął się Marco, stając w progu z różowym fartuszkiem zawiązanym na szyi. Cały dzisiejszy dzień spędził ze mną w kuchni. I mimo jego ciągłego marudzenia że on się do tego nie nadaję a ja go w dodatku wykorzystuje, każąc ubijać białka na masę do ciasta, dzielnie trwał przy mnie. Choć jestem prawie pewna że niejednokrotnie miał ochotę rzucić tym wszystkim i po prostu wyjść. Momentami namawiał mnie nawet na jedzenie na wynos z pobliskiej restauracji... Ale kiedy zaangażowałam w gotowanie także Logana - co swoją drogą było niezłym wyzwaniem. (Dwóch facetów w kuchni!)  - podszedł do tego jakoś entuzjastycznie. Praktycznie cały ten czas rozmawiali o jakichś markach samochodów które ostatnio weszły na rynek i innych głupotach.
- Dobry wieczór - uśmiechnęła się obrzucając go zaciekawionym spojrzeniem. - Do twarzy ci - zaśmiała się.
Chłopak spojrzał na siebie, nie bardzo wiedząc o co  może jej chodzić, ale kiedy napotkał wzrokiem różowy materiał znajdujący się na jego ciele - wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.
- Bardzo męski nieprawdaż ? -mruknął wygładzając fartuszek.
Zaśmialiśmy się wszyscy. Tak ! Nawet tata !
- Na urodziny dostaniesz ode mnie sukienkę. - poruszył brwiami Logan.
- Tylko różową. - puścił mu oczko.
- Masz to jak w banku stary.
- Skończcie już - pokręciłam głową uśmiechając się lekko. - Jazda do kuchni.
- Wychowałaś potwora - mruknął Logana do mamy po czym razem z Marco powlekli się za mną w kierunku drugiego pomieszczenia.

                            ~*~

Kiedy kolacja była już gotowa, znalazłam moment na przebranie się. Stwierdziłam że nie będzie to zbyt na miejscu jeśli zasiądę do stołu w rozciągniętych dresach i o wiele za dużej w dodatku poplamionej koszulce.
Przegrzebałam dosłownie pół szafy w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego. W końcu, w moje ręce trafiła krótka, sięgająca nieco powyżej kolan kwiecista spódniczka i biała koszula z kołnierzykiem. Wciągnęłam na siebie wybrane ubranie po czym wyszłam z pokoju kierując się do salonu.
- Zaczynamy ? - zapytał tata gdy tylko pojawiłam się w pomieszczeniu.
Pokiwaliśmy wszyscy głową a tata, wyciągnąwszy z kieszeni marynarki białą kopertę, rozdał schowane w niej opłatki.
Nadszedł czas na składanie sobie życzeń. Można by powiedzieć że gładko poszło. Prawie. Największym ciężarem było dla mnie podejść do mamy. Myślę że wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że to już najprawdopodobniej jej ostatnie święta. Za wszelką cenę starałam się odsunąć od siebie te myśli. Modliłam się tylko, aby łzy które zbierały się pod moimi powiekami, nie ujrzały światła dziennego. Mimo że atmosfera była lekko napięta, szczególnie między rodzicami, nie chciałam jej psuć swoim płaczem.
W chwili gdy miałam podejść do mamy z opłatkiem, poczułam lekki uścisk na moim ramieniu. Marco posłał mi troskliwe spojrzenie, zupełnie jakby chciał powiedzieć "Hej maleństwo, jestem tu. Będzie dobrze ". Uśmiechnęłam się lekko po czym ruszyłam do mamy.
Wymieniłyśmy szybkie, lekko zdawkowe życzenia. Było to co najmniej krępujące kiedy wypaliłam życząc jej zdrowia. Miałam ochotę zapaść się pod ziemie. Ale jednak ona nie odebrała tego w taki sposób, w jaki bałam się że to zrobi. Uśmiechnęła się lekko,  zapewniając że bardzo mnie kocha. Czułam się jakby to było nasze pożegnanie. Przełknęłam łzy i uśmiechnęłam się sztucznie.
- Um.. Muszę do łazienki. Zaraz wracam - mruknęłam. W zasadzie sama do siebie.
Przebijając się przez środek pokoju nie widziałam już praktycznie niczego. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, przecierając ścieżkę dla kolejnych.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi i bezradnie oparłam sie dłońmi o umywalkę. Spojrzałam w lustro. Wszystko nadal było rozmazane przez "szklanki" w moich oczach.  Pokręciłam głową, przecierając twarz wierzchem dłoni. Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
Lekko spanikowana nacisnęłam na klamkę a drzwi prawie natychmiast ustąpiły.
- Wszystko w porządku ? - do moich uszu dobiegł zatroskany głos Logana. Pokiwałam słabo głową na co on wszedł do łazienki i zamykając za sobą drzwi, przyciągnął mnie do siebie w uścisku. Wtuliłam się mocniej w jego klatkę dziękując bogu za tak cudownego brata.
- Marco rozmawia właśnie z tatą. - zaśmiał się.
- O boże - oderwałam się od niego przerażona.
- Spokojnie... - uśmiechnął się jeszcze szerzej, odgarniając kosmyki włosów z mojej twarzy. - Oboje wyglądali na dość spokojnych.. Będzie dobrze.
- Obyś miał rację.

                             ~*~

Po odmówieniu krótkiej modlitwy przed posiłkiem, zabraliśmy się wreszcie za jedzenie. Marco siedzący tuż obok mnie, był w wyraźnie dobrym nastroju. Odkąd tylko wróciłam do salonu, uśmiech nie schodził z jego twarzy. Wyglądał jakby wygrał w totka pokaźną sumkę. Uniosłam lekko brew, posyłając mu zdezorientowane spojrzenie na co odpowiedział mi jeszcze szerszym uśmiechem. Westchnęłam cicho, wywracając oczami. 
Spojrzałam na tatę, szukając jakiejkolwiek wskazówki, jednak ten także nie zamierzał mi nic zdradzić. 
Fuknęłam rozdrażniona na co blondyn po mojej prawej zachichotał, kładąc dłoń na moim kolanie i zataczając lekkie kółka kciukiem. 
Przy stole panowała naprawdę luźna atmosfera. Wesołe rozmowy towarzyszyły nam przez cały czas trwania kolacji. Logan opowiadał nam o szalonym życiu jakie prowadzi w Krakowskim akademiku. Tata wspominał czasy kiedy to on jeszcze studiował, zanudzając nas porównywaniami  "Za moich czasów tak nie było. Będąc w waszym wieku musieliśmy .... " I tak w kółko. Mimo wszystko było wesoło. 
Kiedy wszystkie przygotowane przez nas potrawy zostały zjedzone, zabrałam się za sprzątanie. Musiałam niestety stoczyć wojnę z mamą, gdyż ta twierdziła że skoro ja wszystko przygotowywałam, ona może chociaż posprzątać. 
- Nie ma o czym mówić mamo. Ja posprzątam. A poza tym mam ze sobą tanią siłę roboczą do pomocy.  - wskazałam skinieniem na Logana i Marco, twardo dyskutujących o czymś. Kiedy tylko słowa wypłynęły z moich ust, obaj spojrzeli na mnie marszcząc brwi i mrużąc oczy. Przysięgam że w tym momencie wyglądali jak bracia ! 
- Dalej chłopcy. Zakładać fartuszki i do roboty - zaśmiałam się ciągnąc ich za dłonie aby wstali z krzeseł. 
Popatrzyli na siebie porozumiewawczo po czym spojrzeli na mnie. Zacisnęłam usta w wąską linię i zmrużyłam oczy. 
Jak na zawołanie sięgnęli dłońmi po puste talerze i inne naczynia, po czym popędzili do kuchni. Zaśmiałam się głośno, idąc za nimi z pustymi szklankami w dłoniach. 
Kiedy uporałam się już z zapakowaniem wszystkiego do zmywarki, wróciłam do salonu gdzie wszyscy rozsiedli się na kanapach. Oczy prawie wyskoczyły mi z orbit kiedy dostrzegłam że Marco siedzi koło taty. O MÓJ BOŻE. Oni chyba coś dzisiaj brali ! Nie... Ale serio. To nie jest normalne. Przeważnie tata odpowiadał zdawkowo na jakiekolwiek próby rozpoczęcia rozmowy ze strony Reus'a, a teraz ? Prowadzili luźną pogawędkę na temat jakiegoś programu telewizyjnego. Spojrzałam na Logana z niedowierzaniem. Ten tylko uniósł w górę dwa kciuki a następnie pociągnął mnie za sobą na kanapę.
- Mówiłem że będzie dobrze ? - zapytał szeptem tak, abym tylko ja mogła usłyszeć jego słowa. 
- Ja chyba śnie - mruknęłam. 
- No to teraz chyba czas na prezenty ! - wykrzyknął nagle Logan. 
Zaśmialiśmy się wszyscy z aprobatą kiedy popędził w kierunku drzewka i już po chwili układał stos paczek na stoliku do kawy przed nami. 
Zrywaliśmy papier z pudełek w akompaniamencie cichej muzyki płynącej z radia. W pierwszej paczce naznaczonej moim imieniem znalazłam dwa bilety na koncert Chady, w następnej - tej od rodziców - nowy telefon. Ostatnie pudełko było najmniejsze. Potrząsnęłam nim lekko, zgadując co może w nim być. 
- Otwórz - szepnął Marco, muskając ustami płatek mojego ucha. Uśmiechnęłam się lekko pobudzona jego gestem. Podniosłam wieczko opakowania i aż pisnęłam z zachwytu. Małe serduszko z wygrawerowanymi inicjałami. Zarówno moimi, jak i jego. Zwiesiłam się na jego szyi przyklejając pocałunek do jego policzka. 
- Tak bardzo cię kocham - szepnęłam do jego ucha. 
- Ja ciebie też mała - uśmiechnął się obejmując mnie ramionami. 

To były najcudowniejsze święta w całym moim życiu. Spędzone w towarzystwie ukochanego chłopaka, brata i rodziców. O niczym innym nie mogłam marzyć. Mając przy sobie najważniejsze osoby w swoim życiu byłam szczęśliwa...

                                ~*~

- O czym rozmawialiście z tatą ? - spytałam blondyna kiedy leżeliśmy na łóżku w moim pokoju. Było już dobrze po 1 w nocy. Niedługo wszyscy powinni wrócić z pasterki.
- Och... Twój tata tak jakby dał mi zielone światło. - uśmiechnął się gładząc lewą ręką moje ramie i przyciskając mnie mocniej do swojej klatki.
- Zielone światło ? Nie rozumiem..
- Stwierdził że i tak go nie słuchasz więc mógłby spróbować tak jakby mnie polubić. - zaśmiał się cicho.
- Tak jakby cię polubić ? - uniosłam zaskoczona brew.
- Taaa... Ale jeśli cię skrzywdzę, to mi "nogi z dupy powyrywa" - odchrząknął.
Zaśmiałam się dźwięcznie na jego skwaszoną miną. Nagle wszystko stanęło w lepszych barwach. Przynajmniej ten problem miałam wreszcie za sobą.
Chłopak pocałował mnie w czoło, przekręcając się na bok i oplatając moją talię swoimi silnymi ramionami.
- Nawet nie wiesz jak się cieszę - mruknęłam, przyklejając krótki pocałunek na jego policzku.
- Ja też mała - uśmiechnął się.
Zamknęłam oczy przyciskając głowę do poduszki. Po dość ciężkim dniu, spędzonym w większości w kuchni na gotowaniu, a także sprzątaniu byłam naprawdę zmęczona. Ale mimo wszystko warto było.
- Julia ? - cichy szept Marco rozniósł się po pomieszczeniu.
- Mhmm ? - mruknęłam lekko zaspana.
- Ja.. Um.. - westchnął - Chciałabyś jechać ze mną jutro do moich dziadków ?
- Jeśli chcesz. - uśmiechnęłam się. - Myślałam że nie utrzymujesz żadnych kontaktów z rodziną.
- Bo nie utrzymuję, oprócz starszej siostry rzecz jasna. Jednak dawno ich nie widziałem.. W zasadzie kilka lat. I pomyślałem... - był dziwnie zakłopotany mówiąc o rodzinie. Nie wiem co spowodowało chęć odnowienia z nią jakichkolwiek kontaktów, ale za wszelką cenę mu w tym pomogę.
- Oczywiście że tam z tobą pojadę. - ujęłam w dłonie jego policzki po czym przycisnęłam usta do jego ust.
Odwzajemnił pocałunek, kładąc dłoń na moim karku i  unieruchamiając mnie w ten sposób.Zachichotałam cicho.
- Co cię tak bawi ? - odsunął się ode mnie, dosłownie na minimetry.
- Nic - pocałowałam go szybko - Dobranoc.
- Dobranoc kochanie.

                             ~*~

- Tylko jedźcie ostrożnie ! - westchnęła mama wciskając nam kolejne pudełko z ciastem które zostało po wczorajszej kolacji.
- Mamo... - jęknęłam odbierając pakunek z jej rąk.
- Julia ! - podniosła głos oburzona - Nie narzekaj, tylko pakuj to do samochodu ! Przecież nie pojedziecie tam z pustymi rękami.
- Spakowana ? - do moich uszu doszedł głos Marco który właśnie wynurzył się z drzwi łazienki.
- Tak - wskazałam na walizkę stojącą u szczytu schodów.
- Zdajesz sobie sprawę że jedziemy tam zaledwie na trzy dni ? Masz walizkę jakbyś się wynosiła z domu na miesiąc. - jęknął łapiąc  rączkę walizki po czym zniósł ją na parter.
- Uważajcie na drodze. Na drogach jest bardzo ślisko... Może nie powinniście jechać ? - zaczęła panikować.
- Mamoo... - westchnęłam po raz kolejny. - Będzie dobrze.
Kiedy pożegnaliśmy się już z całą moją rodziną, upewniwszy się że o niczym nie zapomnieliśmy, wpakowaliśmy się do samochodu.
Pomachałam im jeszcze zanim samochód ruszył, a my zniknęliśmy za zakrętem.
- Daleko ? - spytałam osuwając się w fotelu i wykładając nogi na deskę rozdzielczą.
- Daleko. - posłał zbolały uśmiech, sięgając dłonią w kierunku radia. Cicha muzyka rozbrzmiała w samochodzie co tylko poprawiło komfort jazdy.
- Myślisz że mnie polubią ? - spytałam, wyrywając chłopaka z zamyślenia.
- Oczywiście że tak. Co to za pytanie ? - zaśmiał się ujmując moją dłoń, gdy zatrzymaliśmy się na światłach.
- Po prostu trochę się denerwuję.. - mruknęłam.
- Dziewczyno ! Ja musiałem zmierzyć się oko w oko z twoim ojcem ! - zaśmiał się próbując trochę rozluźnić atmosferę.
- To nie to samo.
- Och czyżby ? - uniósł w w górę brwi. - Chociaż w sumie masz rację. Twój tata groził mi śmiercią przez powyrywanie mi kończyn. Mój dziadek czy babcia raczej tego nie zrobi.
Parsknęłam śmiechem. Cała ta "umowa" między moim tatą a brunetem nadal mnie bawiła.
- Po prostu się rozluźnij i przestań przygryzać tą wargę.

                             ~*~

- Po prostu się rozluźnij - mruknęłam do chłopaka kiedy staliśmy pod drzwiami domu jego dziadków. 
- To był zły pomysł.. Możemy zatrzymać się w hotelu czy coś - jęknął spanikowany i  gotowy do odejścia w kierunku samochodu. 
- Ani mi się waż ! - złapałam go za ramię i z powrotem pociągnęłam na werandę. Nim zdążył zaprotestować, wcisnęłam dzwonek. Już po chwili dobiegł nas odgłos kroków po drugiej stronie drzwi. Szczęknięcie zamka poprzedziło uchylenie się drewnianej powłoki. 
- Tak ? - spytała kobieta obrzucając Marco badawczym spojrzeniem. - K-Kamil ? - zająknęła się, robiąc krok w przód. 
- Marco babciu - zaśmiał się drapiąc nerwowo po karku. Był kłębkiem nerwów. Momentami widziałam w nim zagubionego dzieciaka który nie ma zielonego pojęcia jak się zachować. 
- Taki podobny do brata - uśmiechnęła się przez łzy radości.
Popchnęłam go lekko w jej strone. Zrozumiał. Już po chwili zamknął ją w żelaznym uścisku. Kobieta zawiesiła się na jego szyi tuląc go do siebie i pochlipując. 
- Tyle lat - załkała ocierając oczy z nadmiaru łez gdy już odsunęli się od siebie. - Wejdźcie dzieci.
- Jest dziadek ? - spytał Marco wchodząc do domu. Podreptałam tuż za nim. 
- W salonie.
Chłopak ujął moją dłoń, ciągnąc w kierunku wskazanego przez starszą kobietę pomieszczenia. 
- Dziadku - skinął głową w kierunku starszego mężczyzny ulokowanego w wygodnym fotelu. Momentalnie podniósł się z siedzenia i stanął na równe nogi. 
- Gdzieś ty się dzieciaku podziewał przez te wszystkie lata ? - spytał podchodząc do nas bliżej. 
- Sam nie wiem - mruknął kiedy dziadek przyciągnął go w mocnym uścisku. 
Idealnie widziałam ten błysk zaskoczenia, ulgi i szczęści w oczach staruszka. 
- A to kto ? - spytał odsuwając się od blondyna. 
- Moja dziewczyna. Julia - uśmiechnął się Marco, kładąc dłoń na moich plecach. 
- Dzień dobry. - skinęłam grzecznie. 
- Słyszysz matka ?! Nasz Marcuś wreszcie znalazł sobie dziewczynę - rozległ się śmiech mężczyzny. 
Uścisnął mnie w przyjaznym geście.  
- Na ile przyjechaliście ? - spytała Elżbieta kiedy zasiedliśmy na wygodnej kanapie z kubkiem gorącej herbaty. 
- Na jakieś dwa, może trzy dni. - uśmiechnął się Marco, upijając łyk gorącej cieczy .
- Och to cudownie ! - kobieta zaklaskała w dłonie. - Dzisiaj ma przyjechać twój kuzyn ! 
- Który ?
- Joe, oczywiście. Przyjeżdża tutaj na każde święta. 
W oczach Marco mignęło zażenowanie kiedy imię kuzyna wypadło z ust kobiety. 
- Cudownie... - jęknął starając się ukryć rozdrażnienie. - Chyba powinniśmy się rozpakować - tu spojrzał na mnie. 
- Zaraz przygotuję wasze pokoje.
- Babciu... Jesteśmy duzi - uśmiechnął się - Wystarczy nam jeden pokój. 
- Właśnie dlatego że jesteście już duzi, dostaniecie dwa pokoje - puściła mu oczko po czym ruszyła po schodach. 
- Matka ! Nie drażnij dzieciaka ! Młodzi są to im wolno - zaśmiał się Antoni. - Poza tym jak zajmiesz pokój Joe, to ciekawe gdzie jego położysz. 
- Pójdę po torby - szepnął mi chłopak do ucha, po czym podniósł się z kanapy i naciągając czapkę na uszy wyszedł z domu. 
- Jak długo sie już spotykacie ? - spytał nagle staruszek. 
- Prawie pół roku. 
- To dobry chłopak. Porywczy ale dobry. Pilnuj go - poklepał mnie lekko po ramieniu.
- Będę - uśmiechnęłam się dopijając kubek.

~*~

- Marco kutasie ! - drzwi pokoju otworzyły się gwałtownie, a już po chwili stał w nich dość niski chłopak. Jasne, blond włosy opadały mu niezdarnie na czoło. Niebieskie oczy, intensywnie wpatrywały się w postać Reus'a, a na ustach formował się wielki uśmiech. - Kurwa stary ! Kopę lat. Nic się nie zmieniłeś. Nadal wyglądasz jak gówno.
- Joe ? Ty również nadal się nie zmieniłeś. Chociaż... - odsunął się lekko mierząc go wzrokiem - Urosłeś ? Masz te metr sześćdziesiąt ? - zakpił wsuwając walizkę pod łóżko. 
- A to kto ? - wzrok blondyna zatrzymał się na mnie. 
- Nawet o tym nie myśl kurduplu.- warknął chłopak kiedy Joe przytulił mnie do siebie " na powitanie".
- Jestem Julia - uśmiechnęłam się wyciągając do niego dłoń. Ujął ją po czym złożył pocałunek na jej zewnętrznej stronie, czym całkowicie mnie zaskoczył. 
- Wypierdalaj stąd amancie - warknął rozbawiony Marco, ciągnąc go za tył szerokiej bluzy. 
- Do później złotko - puścił mi oczko zanim został wypchnięty za drzwi. 
Zaśmiałam się kiedy Marco zatrzasnął drewnianą powłokę tuż przed jego nosem. 
- Z rodziną to tylko na zdjęciach.. - mruknął 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Z racji tego że Marco ma dzisiaj 26 urodziny ✌ Postanowiłam dodać w tym dniu rozdział.  Mam nadzieję że wam się spodoba bo mnie osobiście przypadł do gustu :* A tak przy okazji

WSZYSTKOEGO NAJLEPSZEGO MISTRZU ❤

środa, 27 maja 2015

Rozdział 44.

- Miałem to zrobić przedwczoraj, ale jakoś nie miałem okazji - uśmiechnął się Marco sięgając dłonią do kieszeni.
Spojrzałam na niego unosząc brwi. O czym on mówił ?
Wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko i otwierając je, przysunął się bliżej mnie. W środku, na małej czerwonej poduszeczce leżał srebrny pierścionek z małym, czarnym kamyczkiem na środku. Wyglądał cudownie w swojej prostocie. Nie krzyczał z daleka "  Kosztowałem miliony !! "  co mi się bardzo podobało.
Spojrzałam z przerażeniem na Marco. Czy on mi się właśnie oświadcza ?!
- Spokojnie. To nie TEN pierścionek - zaśmiał się przyglądając mojej reakcji na prezent - Jeszcze nie- dodał po chwili.
Wolnym ruchem wyjął małe cudo z pudełeczka i ująwszy moją dłoń wsunął go na środkowy palec.
- Wszystkiego najlepszego  maleństwo. - uśmiechnął się, nadal świdrując wzrokiem moją rękę.
- Nie musiałeś - szepnęłam także nie odrywając oczu od małego kamyczka na środku srebrnej obręczy.
- Ale chciałem. - objął mnie ramieniem. - Jeśli za każdym razem będę widział tak cudowny uśmiech na twojej twarzy, będę sprawiał ci prezenty codziennie.
- Aż zbankrutujesz co do grosza i wylądujesz na bruku. - dokończyłam za niego nie mogąc pohamować śmiechu.
- Oboje dobrze wiemy że przygarnęłabyś mnie z otwartymi ramionami. - Zacieśnił uścisk na moim ramieniu przyciągając mnie bliżej siebie i układając w wygodniejszej pozycji na parkowej ławce.
- Więc szukasz jakiegokolwiek pretekstu żeby ze mną zamieszkać ?
- Nie podsuwaj mi pomysłów. Sama wiesz dobrze do czego jestem zdolny jeśli chodzi o ciebie - zaśmiał się puszczając mi oczko.
Pokręciłam głową nie kryjąc rozbawienia. Doskonale wiedziałam o co mu chodzi. Dla mnie był gotów zrobić wszystko. Dosłownie. Nie jednokrotnie mnie o tym zapewniał. Dla mnie został w Sopocie podczas gdy miał on być jedynie jednym z przestanków, dla mnie sterroryzował recepcjonistkę w szpitalu. Wszystko po  to móc być ze mną. Znosił nawet humorki mojego taty !
- Kocham cię wiesz ? - podniosłam na niego wzrok.
- Jak bardzo kochanie ?
- Bardzo. Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo - pocałowałam go w policzek.
- Ja ciebie też.
- Ale ja bardziej - zaczęłam droczyć się z nim.
- Ech... - westchnął - Ale jak możesz kochać mnie bardziej skoro ja kocham cię najbardziej na świecie? - spytał z całkowicie poważną miną.
Wybuchnęłam śmiechem.
- Gdzie to wyczytałeś ? - nadal nie mogłam powstrzymać się od śmiechu.
- Psujesz chwilę - obrażony wydął dolną wargę. - Na bestach mi się w oczy rzuciło - dodał po chwili.
Wybuchnęłam jeszcze większym śmieche
- Mój chłopak, zawodowy bokser i ogólnie "bad boy" przegląda besty ? - zaśmiałam się jeszcze głośniej przez co para spacerujących obok emerytów popatrzyła na mnie po czym wymieniła spojrzenia typu " ta dzisiejsza młodzież. Za naszych czasów... " i wrócili do kontynuacji spaceru.
- Przestań sobie kpić bo twój chłopak-bokser pokaże na co go stać.
- Och czyżby ? -zmarszczyłam brwi.
- Chcesz się przekonać ? - na jego ustach zamajaczył uśmiech.
Kiedy nic nie odpowiedziałam, podniósł się z ławki następnie objął mnie rękami i uniósł z drewnianej powłoki po czym ruszył w kierunku największej zaspy w parku.
- Nawet o tym nie myśl - warknęłam starając się wyrwać z jego uścisku. - Postaw mnie na ziemi !
- Och... Jak sobie życzysz kochanie. - zakołysał sie lekko na stopach po czym najzwyklej w świecie upuścił mnie do pierwszej lepszej zaspy.
Wstrzymałam oddech by opanować swoją złość. Kiedy podniosłam się z ziemi, otrzepałam płaszczyk ze śniegu i lepiąc jak największą kulkę, wycelowałam w plecy chłopaka. Jednak mój cel jak zwykle okazał sie świetny, więc kulka uderzyła chłopaka, troszkę młodszego od nas w tył głowy.
- Jak chcesz się ze mną umówić to po protu zagadaj - warknął odrywając telefon od ucha. 
- Spływaj młody - Marco dosłownie leżał ze śmiechu na chodniku.
- Banda idiotów - mruknął chłopak i odszedł ponownie pogrążając się w rozmowie.
Marco podszedł do mnie wyciągając rękę, by pomóc mi wstać. Złapałam ją, lecz zamiast dać się podnieść, pociągnęłam go w dół, tak że wylądował w zaspie tuż obok mnie.
- Jak możesz podrywać innych chłopaków w moim towarzystwie ? - zaśmiał się strzepując śnieg z twarzy.
- Widzisz, jeśli chcę, potrafię ustrzelić każdy cel. Dosłownie - wybuchnęliśmy śmiechem podnosząc się z ziemi.
- Wolisz jakichś smarkaczy ode mnie ? -zrobił "smutną " minę, tak naprawdę z trudem hamując napad śmiechu.
- Zamienie ciebie na lepszy model ... - zanuciłam pod nosem.
- Co ?! - stanął jak wryty.
- Nic, nic. Idziemy na zakupy które mi obiecałeś. Pamiętasz jeszcze ?
- O nie...

                            ~*~

- Ty nie masz serca kobieto - Marco spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem.
- Och daj spokój. Jeszcze tylko jedne sklep. - jego wyraz twarzy nadal się nie zmieniał - Ostatni.
- Jakieś dziesięć sklepów wcześniej był ostatni - mruknął. 
- Obiecuje. To juz ostatni. Mamy prawie wszystko. - posłałam mu pocieszający uśmiech. 
- Pod jednym warunkiem. - na jego twarzy zagościł pewny siebie uśmieszek. Możesz się już bać Julia - Skoczymy później tam - wskazał kciukiem za siebie. - I pozwolisz mi coś dla ciebie wybrać.
Spojrzałam ponad jego ramieniem. Victoria's Secret.
- Nie, nie, nie... W zasadzie mam już wszystko, możemy iść do samochodu. 
- Och kochanie.. A co z prezentem dla Logana ? Nie możesz go przecież pominąć. - zerknęłam na torby. Znajdowały się tam juz wszystkie zaplanowane do kupienia rzeczy, oprócz tej o której mówił Marco. 
- Nienawidzę cię - mruknęłam odwracając się na piecie i wchodząc do sklepu z męskimi koszulkami. 
- Nie okłamuj się. Kochasz mnie skarbie.
- Zamknij się i pomóż mi coś wybrać. - warknęłam przeglądając kolejną półkę z wiszącymi na wieszakach koszulkami. 
- Jesteś taka słodka kiedy się wściekasz - zamruczał tuż nad moim uchem. 
- A ty taki denerwujący kiedy się na coś uprzesz. 
Po kilku minutach wybraliśmy prezent dla Logana. Czarną koszulkę z napisem "Ladies love me" . Wyszliśmy ze sklepu. Ja z gulą w gardle , Marco z kolejną siatką do dźwigania i ogromnym uśmiechem na twarzy. 
- Możemy iść do samochodu - uśmiechnęłam się do niego, chwytając jego dłoń i ciągnąc w przeciwnym kierunku gdzie zmierzał. Posłał mi spojrzenie typu "Jaja sobie robisz ? "  i uścisnąwszy mocniej moją dłoń pociągnął w kierunku sklepu z bielizną. Na samą myśl że mam tam wejść z nim, w dodatku to on ma coś dla mnie wybrać, moja twarz płonęła szkarłatnym rumieńcem. 
- Nie możemy tam iść ! Musimy wracać do domu ! Zostawiłam włączone żelazko  ! - zatrzymałam się szukając jakiegokolwiek ratunku.
- Nie prasowałaś dzisiaj - zaśmiał się przyciągając mnie bliżej siebie.  - Wyluzuj się. 
- Chcesz kupować mi bieliznę. Nie, nie wyluzuję się. - mruknęłam starając się zakryć rumieniec,
- Daj spokój. Będzie fajnie - rzucił nie przyjmującym sprzeciwu tonem. Przewróciłam oczami i poruszyłam nogami by nie musiał mnie dłużej ciągnąć po posadzce. Napalony jak narkoman na na głodzie. 
Ostatni raz westchełam cicho po czym przekroczyłam próg tego cholernego miejsca. Nie żebym nigdy tu nie była czy coś.. Po prostu zakupy tych części mojej garderoby z Marco nie są zbytnio komfortowe.
- Co powiesz na coś takiego ? - uniósł rękę trzymając w niej wieszak z różowym statkiem i stringami do kompletu przyozdobionymi małymi komórkami. Dziwne. Zawsze myślałam że bielizna powinna zakrywać to i owo. A to coś, co trzymał w dłoniach Marco, bez dwóch zdań więcej odkrywało niż zakrywało. - Wyglądała byś w tym gorąco - poruszył zabawnie brwiami.
- Wyglądała bym w tym jak dziwka. - powiedziałam obojętnie.
- A to ? - na małym wieszaku połyskiwał komplet, wydawanej cenami bielizny.
- Równie dobrze mógłbyś mnie po prostu zamknąć w klatce cyrkowej. Tam dziewczyny są "ubrane" w mniej więcej coś takiego.
Wywrócił oczami lawirując między kolejnymi półkami i oczywiście ciągnąc mnie za sobą.  Modliłam się w duchu by sobie odpuścił. Jednak nie zanosiło się na to zbytnio.
- Te zakupy coraz bardziej mi się podobają - zamruczał chłopak sięgając ręką po kolejny wieszak. Na sam widok tego czegoś co trzymał w rękach zrobiło mi się słabo. W miejscach gdzie powinien być materiał - jak w każdej normalnej bieliźnie - wszyte było różowe futerko.
- Poddaję się - mruknęłam spalając buraka gdy mierzył mnie wzrokiem. Byłam prawie pewna że wyobraża sobie mnie, w właśnie tym "ubraniu". - Wychodzę. To nie na moje siły.
- W takim razie sam będę musiał ci coś wybrać kochanie. - poruszył znacząco brwiami spoglądając to na mnie, to na wieszak.
Przełknęłam gulę która utworzyła się w moim gardle i przewróciwszy oczami, pociągnęłam go a rękę w kierunku wyjścia.
- Ale... - chciał zaprotestować, ale kiedy spojrzałam na niego spod przymrużonych oczu posyłając mu ostrzeżenie, zamilkł.
- Ani słowa więcej - wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
- Jesteś seksowna kiedy się złościsz - posłał mi szeroki uśmiech i klepnął mnie lekko w tyłek.
- Przestań, próbuję być na ciebie zła.
- Nie potrafisz kochanie.
- Zawszę mogę próbować. - wyrwał swoją rękę z mojego uścisku. Zdziwiłam się. Nigdy mu to nie przeszkadzało. Kiedy spojrzałam na niego zdezorientowana, posłał mi uspokajający uśmiech po czym splótł nasze palce ze sobą.
- Tak lepiej. - mruknął nachylając się ku mojego ucha.

                              ~*~

- Jesteśmy ! - krzyknęłam przekraczając próg domu. Ściągnęłam kurtkę i odwiesiwszy ją na wieszak tuż obok drzwi, podreptałam w kierunku kuchni by podgrzać wodę na herbatę. 
- Gdzie mam to zostawić ? - spytał Marco zerkając na torby które trzymał w rękach. 
- Um.. Daj. Wezmę do pokoju - chciałam wziąć od niego pakunki, jednak ten popchnął mnie lekko w kierunku schodów.
- Po prostu pokaż gdzie mam to położyć. - puścił mi oczko po czym ruszył za mną. 
Wychodząc na piętro, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to otwarte drzwi na strych. Wskazałam Marco miejsce na podłodze w moim pokoju, po czym podreptałam po schodach na poddasze. 
- Co robisz ? - spytałam, dostrzegając Logana szperającego w różnych pudłach na jednej z półek. 
- Och.. Jesteś. Musisz mi pomóc. Tata kazał mi się zabrać za choinkę - mruknął marszcząc brwi - Ale jakoś nie widzę tu żadnej.
Przewróciłam oczami wskazując kciukiem za siebie, gdzie stało zapakowane w folię ochronną drzewko. 
- Och.. Jasne. A bombki i te inne duperele ? 
- Zajmij się choinką. Ja biorę na siebie resztę. - uśmiechnęłam się, klepiąc go po ramieniu.
- Dzięki młoda. 
- Nie ma za co stary - przewrócił oczami z uśmiechem na ustach po czym zszedł po schodach ciągnąc za sobą drzewko.
Odnalazłam odpowiednie pudło i ściągając je z górnej półki, ruszyłam do salonu. Schodząc po schodach słyszałam tylko donośny śmiech Marco i Logana. Zauważyłam iż mimo różnicy wieku naprawdę się dogadują. Śmiem nawet twierdzić że są przyjaciółmi. Może nie jakimiś nie wiadomo jak bliskimi, ale jednak. 
- Jak ma na imię ? - spytał Marco , przytrzymując stojak od ogromnych rozmiarów drzewka podczas gdy mój brat próbował ustabilizować choinkę.
- Nikola. - mruknął zamyślony.
- Masz zdjęcie ? 
- Mhm - mruknął w odpowiedzi po czym wyciągnął z tylnej kieszeni swoich jeansów telefon. 
- O stary ... - zaśmiał się Marco z aprobatą.
- Też chcę zobaczyć ! - wykrzyknęłam wkraczając do salonu. Odstawiwszy pudło na podłogę, wyrwałam telefon z rąk brata. Na ekranie widniało zdjęcie uśmiechniętej od ucha do ucha dziewczyny. Długie rude włosy opadały na jej ramiona idealnie prostą falą. W zielonych oczach błyskało rozbawienie. Kilka małych piegów na nosie zdecydowanie dodawało jej uroku. 
- Spotykacie się ? - spytałam odrywając wzrok od urządzenia. 
- Nie chcę zapeszać więc nie odpowiem na to pytanie. - mruknął całkiem poważnie. 
- Mój braciszek ma dziewczynę - zanuciłam pod nosem puszczając mu oczko i uśmiechając się szeroko. 
Logana przewrócił tylko oczami po czym ruszył w kierunku schodów. 
- Choinka stoi. Reszta należy do ciebie - krzyknął po czym zniknął za drzwiami swojego pokoju. 
Pokręciłam głową, nadal się uśmiechając. 
- Powinnaś mu odpuścić - usłyszałam zamyślony głos Marco.
- Co masz na myśli ?
- Nie śmiej się z niego. Pierwsza dziewczyna to naprawdę wielki stres. - zaśmiał się podchodząc do pudła i wyciągając z niego krwisto-czerwoną bombkę. 
- Stres ? - podniosłam brew zaczepiając haczyk ozdoby o gałązkę drzewka. 
- No jasne. Starasz się ją za wszelką cenę uszczęśliwiać, zabierać na randki , czyli kolejna porcja stresu bo martwisz się czy spodoba jej się miejsce do którego chcesz ją zabrać..
- Faceci zbyt bardzo wszystko analizują. - bąknęłam pod nosem. 
- Ale gdyby tego nie robili, narzekałybyście że się nie starają. - uśmiechnął się wieszając kolejną bombkę. 
- Dziewczyny są zachwycone nawet jeśli weźmiecie je do Mac'a. O ile tylko jest to szczera chęć spotkania się. 
- Więc na następną randkę pójdziemy do Mac'a - zaśmiał się, puszczając mi oczko. 
- Jak już mówiłam, może być nawet Mac. 
- Okej - zachichotał.
- Idę po drabinę do garażu bo ani ty, ani ja nie dosięgniemy czubka tego olbrzyma - wskazałam na do połowy ubraną choinkę która sięgała aż do sufitu. 
- Nie trzeba. Poradzimy sobie bez niej. 
- Wybacz ale nie umiem latać. 
Chłopak tylko westchnął. Podszedł do mnie i obróciwszy się tyłem przykucnął. 
-Wskakuj maleństwo - wskazał na swoje ramiona. 
- Marco.. Jestem ciężka. Skoczę po drabinę. 
- Jeśli zaraz sama tego nie zrobisz, to ci pomogę. - mruknął. 
Nie widząc innego wyjścia, wykonałam jego polecenie, przerzucając nogi przez jego ramiona. Bez najmniejszego trudu podniósł się do pozycji pionowej i ruszył w kierunku drzewka. Zaśmiałam się, kiedy kołysząc się na piętach - udawał że traci równowagę i zaraz upadnie. Podawał mi kolejne ozdoby choinkowe podczas gdy ja, wieszałam je na zielonych gałązkach. 
- Jeszcze to - uśmiechnął się podając mi małą złotą gwiazdkę. 
Wzięłam ją do ręki i z niezwykłą precyzją umieściłam ją na samym czubku. 
- Skończone - krzyknęłam entuzjastycznie nachylając się do przodu by złożyć pocałunek na jego policzku. Jednak ten obrócił twarz tak, że nasze usta zetknęły się ze sobą. Uśmiechnęłam się lekko , nie oddalając się nawet na milimetry.

                             ~*~

- Uwielbiam święta - mruknęłam, mocniej wtulając się w tors Marco. Leżeliśmy na kanapie  (w zasadzie on na kanapie - ja na nim ) wpatrując się w kolorowe światełka ozdabiające choinkę. 
- A ja nie. Denerwuje mnie ta nagonka w centrach handlowych, niekończące się korki na ulicach... 
- Jak można nie lubić świąt ? - podniosłam głowę z jego klatki, szukając kontaktu wzrokowego. 
- Ostatnie były cudowne - mruknął sarkastycznie. 
- Dlaczego ? - spytałam nie rozumiejąc co ma na myśli.
- Spędziłem je w więziennej celi. Nawet nie wiesz jak bardzo działała mi na nerwy świadomość że gdzieś tam, za murami tego piekła, moja rodzina siedzi sobie z tyłkami przy stole ? Ani raz mnie nie odwiedzili przez całe pół roku. Ani raz. Już dla nich nie istnieję. Więc czemu miałbym cieszyć się ze świąt skoro i tak spędzę je sam ? To tylko niepotrzebne zawracanie dupy prezentami, choinkami i innymi duperelami. Na co to komu potrzebne ? - warknął. Przytuliłam się do niego, mocniej przyciskając policzek do jego klatki. Nie sądziłam że samo słowo "święta" sprawia mu ból. Przywołuje tyle niechcianych myśli które zżerają go od środka. 
- Nie spędzisz ich sam. Spędzisz je ze mną. 
- Nie. 
- C-co ? Jak to ? - spytałam z niedowierzaniem. 
- Spędzisz je w gronie rodzinnym. Z tatą i Loganem. Nie będę się wtrącał.Oboje dobrze wiemy że twój ojciec nie życzyłby sobie tego.
- Żartujesz prawda ?! - podniosłam lekko głos.
- A wyglądam jakbym żartował ? 
- Za trzy dni jest wigilia i nie obchodzi mnie czy chcesz, czy nie. Masz tu być jasne ? Nie dla mojego ojca, Logana. Bądź tu dla mnie. 
- Julka... - westchnął. 
- Ona ma racje. - nagle w drzwiach salonu pojawił się tata. - Powinieneś przyjść. 
- Ale.. - zawahał się Marco.
- Przyjdź.
- Jest pan pewien ? 
- Za dużo mówisz chłopcze - uśmiechnął się, po czym zniknął za drzwiami kuchni. 
- Teraz już nie masz wyjścia kochanie - uśmiechnęłam sie triumfalnie, mierzwiąc mu ręką włosy. 
- Ej ! Zdajesz sobie sprawy ile poświęciłem czasu na układanie tego cuda które właśnie zniszczyłaś ? - zaśmiał się "poprawiając'' włosy. 
- Układanie ? - podniosłam brew - Wyglądałeś jakbyś był w separacji z grzebieniem. Powinieneś mi dziękować. 
- Odwołaj to - obrócił nas tak, że teraz to on górował nade mną. 
- A jak nie to co ? - zmarszczyłam brwi. 
- To ... - zaczął zbliżać swoją twarz ku mojej. - Może się to źle skoń..
- Julia ! Gdzie jest cukier ?! - dobiegł mnie głos taty. 
- Ups. Chyba jestem uratowana - wzruszyłam ramionami wyślizgując się spod niego.
- I tak to jeszcze dokończymy. Nie upiecze ci się kochanie - mruknął siadając na kanapie. 

czwartek, 21 maja 2015

Rozdział 43.

Jak każdego popołudnia, gdy tylko lekcje się skończyły, spakowałam swoje rzeczy i szybkim krokiem ruszyłam na przystanek, gdzie miałam wsiąść do autobusu jadącego w kierunku  domu mamy. Wychodząc ze szkoły, jak zwykle byłam świadkiem tego, jak Diana rzuca się w ramiona swojego "księcia z bajki" i nawzajem zasysają swoje twarze na oczach całej szkoły. Ale co tam. Przecież to tylko jakieś 400 osób na nich patrzy. Och.. Czujecie ten sarkazm prawda ?
Pokręciłam zażenowana głową i nałożywszy na uszy słuchawki, przyśpieszyłam kroku. Od ostatniego telefonu Thomasa, nie miałam z nim najmniejszego kontaktu. Co mnie w pewnym stopniu martwi. Wyraźnie zaznaczył że ma zamiar się zemścić, więc na pewno coś knuje.
W moich uszach zaczęły rozbrzmiewać piosenka Chada - kiedy jak nie dziś kiedy mój telefon zawibrował zwiastując nową wiadomość.

Gdzie jesteś ? Czekam na Ciebie na parkingu przed szkołą. 
Skończyłaś już lekcje prawda ? 
M.

Przeciągnęłam palcem po ekranie, wybierając jego numer. Odebrał już po drugim sygnale. 
- Gdzie jesteś maleństwo ? 
- Stoję na przystanku. - powiedziałam przeciskając się przez niewielki tłum i siadając na jednej z niewielu wolnych ławek w okolicy. 
- Znowu jedziesz do mamy ? - w jego głosie wyczułam lekkie zdenerwowanie. 
-Tak.
- Myślałem że spędzimy piątkowe popołudnie razem- mruknął. 
- Obiecałam że dzisiaj też do niej wpadnę.
- Jesteś u niej codziennie od praktycznie trzech tygodni - warknął mimo tego, jak bardzo starał sie opanować swój głos. 
- Ona jest chora... - powiedziałam cicho. - Chcę z nią spędzić każdą możliwą chwilę póki jeszcze mogę. 
- Julia ja wszystko rozumiem. Naprawdę wiem co czujesz ale nie zapominaj że oprócz niej są inni ludzie. 
- Marco ja... - nie zdążyłam dokończyć.
- Nie. Jest okej. Zobaczymy się kiedy indziej - westchnął po czym w słuchawce zapanowała głucha cisza po przerwanym połączeniu.
- Przepraszam.. - szepnęłam sama do siebie. 
Czy ja faktycznie go zaniedbuję ? Myślałam że rozumie co się dzieje w moim życiu. Wiedział z czym się muszę zmagać.. To wszystko naprawdę nie jest dla mnie łatwe. Lada dzień nadejdą święta. Będę miała jeszcze więcej roboty niż teraz. A wszystko wskazuje na to, że zostanę z tym sama. 
Mama jest coraz słabsza. Rak dosłownie wysysa z niej życie. Nie radzi sobie w najprostszych, niezbędnych do funkcjonowania czynnościach. Potrzebuje mnie bardziej niż kiedykolwiek indziej. 

                              ~*~

Wysiadłszy z autobusu popędziłam prosto do domu mamy. Nie lubiłam przechodzić przez ulicę z którą musiałam się zmierzyć. Przywoływała za dużo wspomnień. Niekoniecznie tych dobrych. Chociaż, gdy teraz tak na to patrzę, wszystko wydaje się tak dziecinnie śmieszne. To w tej uliczce, poznałam Thomasa. To tutaj pierwszy raz pocałował mnie po naszej pierwszej randce. ( Bał się Logana więc postanowił zrobić to w miejscu gdzie na pewno nas nie zobaczy ). To także tutaj pierwszy raz mnie uderzył. Na niewielkiej ławeczce spotykaliśmy się średnio każdego wieczoru. Byliśmy jeszcze dziećmi chodzącymi do gimnazjum które wyobrażały sobie miłość na całe życie. No dobra, ja sobie wyobrażałam. Ale on dawał mi ku temu konkretne powody ! Przez trzy lata, dzień w dzień,widzieliśmy się codziennie. Całował mnie na powitanie jak i na pożegnanie. Na tej jednej, małej ławce spędziłam dziesiątki godzin. 
Wszystko było cudownie do czasu kiedy zaczęliśmy liceum. Wtedy stałam się dla niego niewidoczna. Ignorował mnie przy kumplach. Zbywał słowami  "Znamy się ?". Więcej nie potrzebowałam. Jeszcze tego samego dnia wyznałam mu że nie mam zamiaru być z kimś, kto traktuje mnie jak zabawkę. Uderzył mnie gdy chciałam odejść. Wtedy po raz pierwszy poczułam strach względem niego. 
Przepraszał. Mówił że żałuje, tylko po to bym do niego wróciła. A ja mu wierzyłam. Za każdym razem, zaślepiona miłością wracałam. Do czasu aż uderzył mnie po raz kolejny. Tym razem dlatego że rodzice chcieli się wyprowadzić. Jakby to była moja wina. Nie wytrzymałam. Tego wszystkiego było już za dużo.  Nie sądziłam jednak że postanowi namieszać w moim życiu aż tak bardzo. Może to jego zemsta ? Zniszczyć mnie bo odeszłam ? Nigdy, żadna dziewczyna nie opierała mu się. Miał w sobie coś takiego, co pozwalało jej się zakochać już od pierwszego spotkania. Brązowe włosy,błękitne oczy i wysportowany, słodki uśmiech którego używał by oczarować każdą napotkaną panienkę.
Mijając ławkę nie potrafiłam na nią nie spojrzeć. Zatrzymałam się na chwilę, przysiadając na jej krańcu. Przejechałam dłonią po drewnianej, od lat złamanej belce. Tyle wystarczyło, aby moje ciało ogarnęła złość. Podniosłam się gwałtownie z siedzenia i ruszyłam chodnikiem. Thomas dla mnie nie istnieje. Już nie. Teraz kluczową rolę w moim życiu gra Marco. I mam nadzieję że tak pozostanie. Wierzę że mnie nie zrani. Nie pozwoli cierpieć. Zbyt dużo razem przeszliśmy, by okazało się to wszystko fikcjom. Wszystko co dobre kiedyś się kończy - przypomniała o swoim istnieniu moja podświadomość. Zignorowałam tę myśl. Nie dopuszczę do tego by coś stanęło między nami. Nie pozwolę na to, by życie po raz kolejny dało mi kopniaka. Przyjęłam ich już zbyt dużo. Ten od Marco by mnie zabił. Dosłownie. 

Do domu mamy dotarłam niecałe piętnaście minut później. Zadzwoniłam dzwonkiem prosząc, aby mi otworzyła. Cisza. Żadnych kroków odbijających się echem na panelach. Dosłownie nic. Wyciągnęłam z torebki pęk kluczy, starając się odszukać ten właściwy. Za trzecim razem, w końcu się udało. Zamek ustąpił a drzwi otworzyły się. 
- Mamo ! Już jestem ! - krzyknęłam odwieszając swoją zimową kurtkę na wieszak i zsuwając swoje trapery ze stóp. 
Odpowiedziała mi cisza. 
- Mamo ?! - krzyknęłam ponownie. Nadal nic. 
Postanowiłam jej poszukać. Miliony czarnych myśli przebiegły przez moją głowę. Weszłam do kuchni - pusto. Sprawdziłam salon - pusto. Już miałam wychodzić na piętrze kiedy dostrzegłam zapalone światło w łazience. Weszłam tam, a moje serce stanęło na moment. 
Kobieta leżała na podłodze. Była całkowicie nieruchoma. Z zamkniętymi oczami wyglądała jakby spała. Upadłam na kolana obok niej, wyciągając z kieszeni telefon. W trybie natychmiastowym wybrałam numer pogotowia ratunkowego zdając relację ze stanu mamy. Po moich policzkach ciekły łzy, kiedy czekałam na przyjazd karetki. Przez moją głowę przebiegała tylko jedna myśl. Czy ona nie żyje ? Błagam, niech ona tylko śpi...

                              ~*~

- Co z nią ? - spytał tata wpadając do poczekalni niczym burza. Tuż za nim truchtała Renata z kubkiem kawy w ręce. Och cudownie...
- Co ty tu robisz ? - spytałam podnosząc się z podłogi.
- Lekarz zadzwonił do mnie że moja żona jest w szpitalu ! To chyba normalne że przyjechałem - ryknął. 
- Henry ! - krzyknęła Renata - Dla niej to też jest szok, więc nie unoś się i usiądź spokojnie na krześle. Zaraz wszystkiego się dowiemy od lekarza - mruknęła popychając go w kierunku rzędu krzesełek pod ścianą. - Proszę, to dla ciebie - uśmiechnęła się słabo podając mi kubek z kawą. 
- Dziękuję. - szepnęłam ocierając policzki z łez których nie potrafiłam zatrzymać od dobrych kilkudziesięciu minut. 
- Rozmawiałaś z lekarzem ? 
Pokiwałam przecząco głową. Od dobrej godziny siedziałam na podłodze czekając na jakiś znak, choćby najmniejszy, że ona żyje. Jednak oprócz kilku pielęgniarek które wychodziły z sali do której zabrano moją matkę nie było nikogo. A one nie potrafiły odpowiedzieć nawet na moje najprostsze pytania.
Usiadłam na krzesełku, zaraz obok taty. Objął mnie ramieniem, przyciskając do swojej klatki piersiowej. 
- Będzie dobrze - szepnął całując mnie w czubek głowy. 
- Mam nadzieję.
- Renata ! - poderwał się z krzesła. - Kompletnie zapomniałem ! Logan miał dzisiaj przyjechać. Obiecałem że odbiorę go z dworca ! 
- Um.. Zajmę się tym. - mruknęła lekko wystraszona. 
To będzie dla Logana szok kiedy wysiadając z pociągu zamiast ojca, zobaczy kobietę która niedługo będzie nosiła miano jego macochy. Stop ! Ale się rozpędziłam. Wiem że Tata z Renatą nieźle się dogadują ale nie planują jeszcze ślubu. Prawda ? 
Kobieta pożegnała się z nami szybkim " Zaraz będziemy spowrotem "  po czym wyszła z poczekalni a później z budynku.
Kilka sekund później, drzwi za którymi zniknęła mama i grupka lekarzy, otworzyły się i wyszedł z nich jeden z lekarzy. Momemntalnie poderwałam się z siedzenia.
- Co z nią ? - stanęłam tuż przed nim, uniemożliwiając mu wyjście z poczekalni.
- Ja.. Nie mam konkretnych informacji - zawachał.
- Do jasnej cholery ! - wtrącił tata - Jesteś lekarzem ! Chyba powinieneś wiedzieć co się dzieje z twoim pacjentem !
- Ja... Jestem tylko na praktykach. Nie potrafię udzielić państwu żadnych informacji.
Odsunęłam się od drzwi przepuszczając go i usiadłam zrezygnowana na swoim poprzednim miejscu. Wyciągnęłam telefon. Dochodzi już prawie 19. Mija już druga godzina w tym miejscu, a ja nadal nie wiem co się dzieje z moją własną matką.

                                  ~*~

Mija właśnie czwarta godzina którą spędzam na niewygodnym szpitalnym krześle, na zmianę z podłogą. Renata przywiozła Logana jednak sama musiała wracać do domu. 
- Już .. Będzie dobrze - szepnął Logan przytulając mnie mocniej do siebie. - Wyjdzie z tego.
Gdybyś tylko znał prawdę. Gdybyście wszyscy znali... Miałam ochotę wykrzyczeć zarówno jemu jak i tacie że nic nie będzie dobrze. Już nie. 
Ale mimo wszystko, nie mogłam tego zrobić. Obiecałam jej. Obiecałam że nie pisnę ani słówka żeby ona sama mogła to zrobić. 
- Wiem - skłamałam wtulając się w niego jeszcze bardziej. 
Siedzieliśmy już tak od dłuższej chwili, nie zamieniając ze sobą ani słowa. Od czasu do czasu mijała nas jakaś pielęgniarka, czasem jacyś inni ludzie czekający na wyniki badań swoich najbliższych. Panowała cisza. Naprawdę nieznośna cisza. Wiele bym dała żeby móc teraz porozmawiać z mamą. Opowiedzieć jej jak minął mi dzień w szkole, pokłócić się z Loganem - ot tak. Dla zasady. 
Nagle, ciszę przerwał ciąg podniesionych głosów dochodzących z recepcji. Męski głos zdecydowanie dominował nad lekko piskliwym głosem pielęgniarki która nie dawała za wygraną. 
- Gówno mnie to obchodzi że nie jestem z rodziny ! - warknął mężczyzna. 
- Proszę się uspokoić. Po raz czwarty powtarzam panu że nie może pan tam wejść. W tej chwili trwa operacja, pacjentka jest pod ścisłą opieką. Jej rodzina siedzi w poczekalni i raczej wątpię by chcieli aby zakłócano im spokój. - Zapiszczała kobieta. 
- A ja powtarzam pani po raz piąty że i tak ich znajdę. Z pani pomocą czy bez. 
Podeszłam do przeszklonych drzwi by móc lepiej przyjrzeć się całemu zajściu. Ten męski, lekko zachrypnięty głos wydawał się naprawdę znajomy.
- Wezwę ochronę - zagroziła pielęgniarka sięgając po telefon.
- Wytłumaczę jeszcze raz. W poczekalni, której położenia nie chce mi pani zdradzić siedzi moja dziewczyna. Jej matka leży na tym oddziale. Ona mnie potrzebuję a pani nie może mi powiedzieć gdzie jest ta jebana poczekalnia ? - po raz kolejny podniósł głos. Och już nie miałam wątpliwości do kogo on należy. Popchnęłam delikatnie drzwi, dreptając wolno w kierunku Marco zaciskającego pięści na skraju biurka. Od jego ciała nie emanowało nic więcej poza złością która opanowywała każdą komórkę jego ciała.
Podeszłam do niego od tyłu, i obejmując go w pasie, przytuliłam go do siebie.
- Julia - szepnął obracając się w moim kierunku. - Wszytko w porządku ? 
Pokiwałam w odpowiedzi głową.
- Dziękuję pani za pomoc - warknął w kierunku kobiety po czym poprowadził mnie z powrotem do poczekalni. 
- Oj stary, masz wejście. To trzeba przyznać - zaśmiał sie Logan przybijając chłopakowi piątką na przywitanie. 
- Polska służba zdrowia - mruknął w odpowiedzi.  
- Dobry wieczór - tu skierował się do mojego ojca. 
- Cześć Marco - spojrzałam na blondyna. Wpatrywał się we mnie z szokiem w oczach jakby chciał spytać " To wydarzyło się naprawdę ?! " Pokiwałam głową zmuszając się na słaby uśmiech. 
Usiedliśmy na krześle obok Logana splatając nasze palce. Marco bawił się pierścionkiem na moim palcu podczas kiedy ja, oparta o jego ramię, wpatrywałam sie tępo w drzwi.
- Przepraszam - mruknął całując czubek mojej głowy. 
- Za co ? Nie rozumiem. - spojrzałam w jego, przepełnione troską oczy. 
- Za to że zachowałem sie jak dupek.
- Ja też przepraszam. Powinnam zdać sobie sprawę wcześniej że cię zaniedbuję.
- Nie.. To moja wina. Ja... Nie lubię się dzielić - szepnął zakłopotany. 
- Chyba nie zamierzasz kłócić sie teraz ze mną które zawiniło ? - spytałam zdobywając się na mały uśmiech.
- Nie. Oczywiście że nie. - uśmiechnął się lekko, zostawiając pocałunek na moim policzku. 

                                 ~*~

Kiedy po kilkunastu następnych minutach drzwi się otworzyły a po chwili wyłonił się z nich lekarz w białym fartuchu i z plikiem kartek w ręce, poderwałam głowę z kolan Reus'a i szybkim krokiem ruszyłam w jego kierunku. Tata tuż za mną. 
- Co z nią ? - spytałam zagradzając lekarzowi wyjście z poczekalni. 
- Hmm... - mruknął kartkując papiery aż w końcu znalazł ten odpowiedni.  - Nie mam zbyt dobrych wieści. Miała kolejny przerzut. Tym razem rak zaatakował serce. Mimo chemioterapii jaką właśnie przeprowadziliśmy, nie możemy jej już pomóc. 
- J-jaki rak ?! - wyjąkał tata z bladą jak szpitalna ścianą twarzą. 
- Ile czasu jej zostało ? - wychlipiałam ignorując pytanie taty.
Lekarz spojrzał na mnie z bólem w oczach po czym nabrał powietrza w płuca. 
- Miesiąc. Nie więcej - westchnął. 
- Nie... - przyłożyłam dłoń do ust. Po moich policzkach spłynęła kolejna porcja łez.  
- Przykro mi - rzucił wymijając mnie i znikając za drzwiami. Osunęłam się na podłogę, nie mogąc zahamować łez które ciekły bez opamiętania po mojej twarzy. 
- Już dobrze maleństwo - para silnych ramion oplotła moje ciało, unosząc z podłogi. Wszystko przed moimi oczami stało się czarne. Zupełnie jakbym zamknęła oczy, mimo iż miałam je otwarte. 
- Ćśśśś  -uspokajał mnie Marco , masując dłonią moje plecy i przyciskając mnie do siebie. 
- Ona..  Ona nie może umrzeć - wychlipiałam przez atak panicznego płaczu. 
Nagle w pomieszczeniu rozległ się głośny huk. Rozejrzałam się przez zamglone oczy po pomieszczeniu. Logan ściskał tatę, powstrzymując go przed ponownym uderzeniem dłonią w ścianę. 
Wszystkiego najlepszego Julia ! To zdecydowanie twoje najlepsze urodziny ! 

czwartek, 14 maja 2015

Rozdział 42.

- Mam nadzieję że twoja mama wykaże się większym entuzjazmem niż twój ojciec - mruknął Marco.
- Ja też mam taką nadzieję - westchnęłam. Byłam coraz bardziej zdenerwowana. Z każdym następnym kilometrem który zmniejszał dystans między nami a domem matki serce biło mi coraz szybciej, ręce pociły się niemiłosiernie a zęby nieświadomie przygryzały wnętrze policzka.
- Denerwujesz się ? - spytał chłopak, ściskając delikatnie moją dłoń.
- Nie widziałam jej przeszło pół roku. Oprócz  kilkunastu rozmów telefonicznych nie kontaktowałyśmy się praktycznie wcale. Tak, denerwuję się.
- Będzie dobrze. - uśmiechnął się delikatnie.
- Na to liczę.
Kiedy zatrzymaliśmy się przed niewielkim domkiem na przedmieściach, serce podskoczyło mi praktycznie do gardła. Z trudem przełknęłam ślinę i splatając ręce z Marco, ruszyliśmy do drzwi.
Zanim nacisnęłam na dzwonek, po raz kolejny spojrzałam na Reus'a. Jeszcze możesz uciec.. Jeszcze możesz uciec !! - krzyczała moja podświadomość. Odsunęłam tę myśl od siebie. Wbrew pozorom chciałam się z nią spotkać. W końcu to moja mama. Kobieta która jest jedną z najważniejszych osób w moim życiu. A przynajmniej była, dopóki nie postanowiła nas zostawić i wrócić do tej dziury.  Stop ! Nie myśl o tym. Nie psuj sobie humoru już teraz.
- Gotowa ? - spytał Marco ściskając troskliwie moją dłoń. Pokiwałam głową i nacisnęłam na guzik tuż koło drzwi.
W środku domu rozległ się dźwięk dzwonka, a później odgłos kroków. Jeszcze możesz ucie...
- Zamknij się - mruknęłam.
- Co ? - Marco spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Nic. Głośno myślę. Przepraszam. - posłałam przepraszający uśmiech a on szybko pocałował mnie w czoło przenosząc prawą rękę na moja plecy.
Sekundę później drzwi się otworzyły a w progu stanęła średniego wzrostu kobieta. Niebieskie, szeroko otwarte ze zdziwienia oczy patrzyły na nas w oszołomieniu.
- Julia ? - wyszeptała zakrywając dłonią usta. W kącikach jej oczu zebrały się łzy które nie czekając na pozwolenie, spłynęły po policzku. Wyswobodziłam się z uścisku blondyna i podchodząc do niej szybkim krokiem, przytuliłam się do niej. Kiedy ona także odwzajemniła gest, poczułam sie jak wtedy gdy miałam sześć lat. Wtedy wkraczałam dopiero w świat szkoły. Gdy odprowadzała mnie rano do przedszkola, bałam się że mnie już tam zostawi. Wtedy ona zawsze przytulała mnie mocno, i szeptała mi na ucho że nigdy by mnie nie zostawiła. Że zawsze będzie przy mnie. Kłamała... Zostawiła mnie. Nas wszystkich.
Po moich policzkach spłynęło kilka łez.
- Wejdźcie do środka - powiedziała cicho odsuwając się ode mnie.
Przekraczając próg domu, poczułam jak wszystkie wspomnienia związane z tym miejscem wracają przewijając się w mojej głowie jak rolka filmowa.  Jak by nie było, spędziłam tutaj większość swojego życia.
- Siadajcie - wskazała dłonią na jedną z kanap w salonie. Już na samym początku zwróciłam uwagę na to, że nie zmieniła tu zupełnie nic. Stare, szare kanapy nadal stoją w tym samym miejscu, ściany mają wyblakły, piaskowy kolor a panele skrzypią w tym samym miejscu co półtorej roku temu, kiedy wyprowadzaliśmy się stąd.
- Um.. Mamo ? Poznaj Marco. Mojego chłopaka.
- Miło panią poznać osobiście pani Ross.  -uśmiechnął się blondyn, wyciągając rękę w kierunku kobiety.
- Mi ciebie także - uśmiechnęła się miło. - Zaczekajcie, przyniosę herbatę.
Chwilę później już jej nie było.
- Nie jest tak źle - szepnął Marco wprost do mojego ucha.
- Nie jest. Nawet nie wiesz jak się cieszę.
Nie musieliśmy długo czekać na moją matkę. Kilka minut później, wkroczyła do salonu z tacą w rękach.
- Więc.. - mruknęła stawiając przed nami na stoliku, filiżanki herbaty. - Jak długo się spotykacie ?
- W zasadzie już prawie pół roku. - odpowiedział chłopak z .. dumą ?
- Całkiem długo. - uśmiechnęła się wsypując łyżeczkę cukru do napoju. - Ile masz lat ?
Och.. Więc przesłuchanie czas zacząć....
- Dziewiętnaście.
- Czym się zajmujesz ?
- Pracuję na siłowni między wykładami. 
- Studiujesz ?  
- Stosunki międzynarodowe. - odpowiedział spokojnie. Po dłuższych zastanowieniach doszłam do wniosku, że zapewne spodziewał się tego typu "rozmowy".
- Ambitnie. - mruknęła.
- Co u ciebie słychać mamo ? - wtrąciłam zanim zdążyła zasypać Marco kolejną dawką pytań.
- Dobrze, dziękuję. - Ta rozmowa nie ma sensu.. Zdawkowe pytania, odpowiedzi. Zupełnie jak bym rozmawiała z dopiero co poznaną osobą na ulicy. Trzeba było uciekać póki jeszcze mogłaś !
- A jak w pracy ? - zapytałam chcąc zakończyć panującą ciszę. Niezwykle niezręczną ciszę.
- Ciężko. Ostatnimi czasy nasza firma ma masę zleceń więc praktycznie nie wychodzę z biurowca.
- Żadna nowość - bąknęłam pod nosem na co zostałam lekko uszczypnięta w bok przez Reus'a.
- Miałaś przyjechać do mnie na wakacje..  - westchnęła z .. pretensjami ? Och serio ? Miała mi za złe że nie przyjechałam do niej mimo tego że i tak musiała bym siedzieć w tym domu sama ?
- Wiem.. Ale wyjechaliśmy z Marco na tydzień nad jezioro. Do jego siostry.
- Cudownie że wam się układa, ale nie zapominaj jeszcze o swojej starej matce.. - uśmiechnęła się dość dziwnie.
- Ty najwyraźniej zapomniałaś o nas już dawno. - przymknęłam oczy w oczekiwaniu na kolejne uszczypnięcie ze strony blondyna jednak on splótł nasze pace  ze sobą, posyłając mi troskliwe spojrzenie.
- Słucham ? - kobieta zachłysnęła się herbatą.
- Zapomniałaś o nas. Przez pół roku nie odwiedziłaś nas ani raz. - wysyczałam. - Masz kogoś ? Znalazłaś sobie już nową rodzinę ? Mam nadzieję że jest lepsza od nas.
- Julia... To nie tak. - odłożyła filiżankę spoglądając na mnie spod przymkniętych oczu. Westchnęła głośno.- To nie moja wina. Nie mogłam do was przyjechać. Miałam masę prac..
- O tym mówię ! - wybuchnęłam - Zawsze praca byłą ważniejsza od nas ! To przez nią nasza rodzina się rozpadła ! Bo wszystko było ważniejsze od niej.
- Nie mów tak .. Robiliśmy z ojcem wszystko by było wam jak najlepiej.
- I widzisz gdzie was to zaprowadziło ? Niedługo staniecie przed sądem w sprawie rozwodowej ! Oboje jesteście tacy sami. - nabrałam powierza w płuca - z tą różnicą że tata nie uciekł kiedy wszystko zaczęło się sypać.
- Przepraszam .... -  Co ? Spodziewałam się raczej jakiegoś nagłego napadu na mnie. Byłam praktycznie pewna że zaraz wpadnie w furie i zacznie na mnie wrzeszczeć.. A ona ? Ona przeprasza ? - Wiem jak to widzisz kochanie ale nie znasz całej historii.
- To mi ją opowiedz - bąknęłam wręcz płaczliwym tonem. Ręka Marco nadal spoczywała na moich plecach. Dodawał mi w ten sposób otuchy. Wiedział jak ciężkie to dla mnie jest i doskonale to rozumiał. Wspierał mnie mimo że wcale nie musiał tego robić. Był moim oparciem zawsze gdy go potrzebowałam. Jeżeli to nie jest miłość, to już nie wiem jak to nazwać.
- Ja... Nie mogę - zanosiła się cichym szlochem - Nie potrafię....
Podniosłam się z kanapy i obchodząc wolnym krokiem szklany stolik przysiadłam na podłokietniku jej fotela, otaczając opiekuńczo ramionami.
- Um ..  Ja ... Ja musze.. Musze zadzwonić.. . Przepraszam na moment - mruknął Marco z wyraźnym zakłopotaniem zarysowanym na jego twarzy.
- Mamo... Proszę, bądź ze mną szczera. - szepnęłam mocniej ją do siebie przytulając kiedy tylko usłyszałyśmy lekkie trzaśnięcie drzwi wejściowych.
- Ja jestem chora. - szepnęła przez łzy.
- Co masz na myśli ? Byłaś u lekarza ? Może powinnyśmy pójść tam razem, on na pewno coś ci przepi...
- Nie Julia. - przerwała mój słowotok. - Nie przepisze.
- Ale jak to ? -nadal nie rozumiałam co chce mi powiedzieć, a raczej czego nie chce.
- Nie ma co przepisać.
- Ale przecież.. - pokręciłam głową - Nie! Na pewno jest. Pójdziemy razem do lekarza, on da ci jakieś witaminy, antybiotyki.. Cokolwiek !
- Julia ja mam raka. Raka płuc. W dodatku nastąpił już pierwszy przeżut.
- Nie to nie możli.... - zaczęłam trząść głową starając się powstrzymać łzy które spływały po moich policzkach. W obecnej sytuacji było to niemożliwe. Moja mama ma raka. Moja ukochana mamusia.. Najważniejsza kobieta w moim życiu... Ona umiera. 
- Mi też ciężko jest się z tym pogodzić kochanie. Tak bardzo chciała bym jeszcze tu zostać. Móc płakać na twoim ślubie, zachwycać się wnukami , wpraszać na rodzinne obiadki.. Tak bardzo bym chciała... - jej szloch przerodził się w paniczny płacz. Tuliła mnie do siebie jak małą dziewczynkę. Jakby chciała nas schować przed światem. Przed szarą rzeczywistością.
- Więc dlatego odeszłaś ? Praca to był tylko pretekst ? - spytałam pociągając nosem.
- Ja.. Ja nie chciałam  być problemem. Nie chciałam żebyście budzili się rano z myślą że lada dzień odejdę. Nie chciałam przysparzać wam cierpień. Jedyne co mną kierowało to chęć powstrzymania was przed ciągłymi zmartwieniami..
- Więc... Ty... Ty nadal nas kochasz ? - spytałam unosząc głowę by móc spojrzeć w jej oczy.
- Najbardziej na świecie ! Ciebie, Logana, twojego ojca.. Nigdy nie przestałam o was myśleć. Nawet nie wiesz ile razy miałam ochotę rzucić to wszystko. Spakować walizki i wrócić z powrotem do domu. Do tego prawdziwego.
- Od kiedy wiesz... wiesz o tym ? - zapanowała cisza. Kobieta wydawała się kalkulować w myślach liczbę
- Dowiedziałam się miesiąc przed wyprowadzką tutaj.
- Przeszło pół roku ukrywasz przed nami coś tak ważnego ? - mój głos mimowolnie się podniósł.
- Mówiłam... Chciałam wam wszystkim oszczędzić cierpienia.
- Chyba sobie żartujesz ! Myślisz że swoją wyprowadzką nam go oszczędziłaś ? - podniosłam się z fotela.
- Ja.. - zachlipiała mama.
- Nie ! Nocami zastanawiałam się z Loganem, co jest z nami nie tak ! Co spowodowało że nas zostawiasz. Odchodzisz, praktycznie bez pożegnania. Z dnia na dzień. To było cierpienie !
- Przepraszam..

* Kilka dni później *

- Cześć kochanie - rzuciłam podnosząc telefon do ucha.
- Cześć mała. Masz ochotę się spotkać ?
- Um.. Nie bardzo dam radę..
 Ostatnimi czasy, spędzam u mamy praktycznie każde popołudnie. Zaraz po skończeniu lekcji, pakuję się i jadę do niej. Bardzo się zżyłyśmy ze sobą przez ostatnie tygodnie. Jedyne co mnie boli, to to, w jakich okolicznościach się to stało. Mimo wszystko cieszę się że nasze relacje się poprawiły.
- Jedziesz do mamy? - spytał lekko zirytowany co postanowiłam zignorować.
- Tak. Właśnie siedzę w autobusie.
- Cóż.. To może w takim razie po ciebie przyjadę ? A później skoczymy gdzieś razem ?
- Jasne. Więc widzimy się wieczorkiem ?
- Tak. Wpadnę koło 18.
- Dobrze. Już nie mogę się doczekać - uśmiechnęłam się do słuchawki jakbym liczyła na to że zobaczy jak szczęśliwa przy nim jestem.
Nigdy nie zaznałam prawdziwej miłości. Nie wiedziałam co to znaczy kochać kogoś tak bardzo, że świata się poza nim nie widzi. Przeczytałam masę książek. W praktycznie każdej z nich istniał wątek miłosny. Autorzy nie jednokrotnie używali zwrotu :motyle w brzuchu". Zawsze się z tego śmiałam - przecież to idiotyczne - mówiłam sama sobie. A teraz dzięki Marco zaczynam rozumiem o co tak w zasadzie chodziło. Mój ukochany blondyn pokazał mi coś z czym wcześniej nie miałam do czynienia. To właśnie dzięki niemu, wreszcie mogę zdefiniować słowo miłość.
- Więc do zobaczenia mała. Kocham cię.
- Ja ciebie też. - odpowiedziałam po czym rozłączyłam się.
Chwilę później autobus zatrzymał się na moim przystanku. Wysiadłam z pojazdu i od razu skierowałam się w kierunku domu mamy.

                                ~*~

- Kiedy zamierzasz powiedzieć o tym tacie ? - spytałam siadając koło niej z kubkiem herbaty.
- Bo zamierzasz prawda ? - zadałam kolejne pytanie kiedy na poprzednie odpowiedziała mi ciszą. 
- Ja nie wiem czy powinn... 
- Nie, nie powinnam. Ty musisz to zrobić a pozatym mam już dość tego tłumaczenia się, dlaczego przez ostatnie tygodnie jestem u ciebie praktycznie codziennie. - mruknęłam. 
- Ale...
- Nie mamo. On ma prawo znać prawdę. Podobnie jak Logan.
- Co u Marco ? -westchnęłam. Gdy rozmowa nie idzie tak jakby ona chciała zbacza tematem na drugi tor byle tylko uniknąć odpowiedzi.
- U niego wszystko. Nie zmieniaj tematu. Naprawdę powinnaś im powiedzieć. 
- Tak myślisz ? 
- Jestem tego więcej niż pewna. 
- Dobra... Zrobię to w najbliższym czasie. - mruknęła układając się wygodniej na kanapie. Mimo iż nie chciałam do tego dopuścić, zaczynałam zdawać sobie sprawę z tego, co tak naprawdę się dzieje. Moja matka jest chora. Rak każdego dnia atakuje jej organizm, czyniąc ją coraz to słabszą. Bardzo się zmieniła przez te kilka tygodni. Jej twarz była zapadnięta, jej ciało mizerniało dotychczasowy blask w jej oczach stopniowo przygasał. Włosy wypadają całymi garściami. Niczym nie przypomina kobiety sprzed roku. Jej nastawienie do życia także się zmieniło. Zaczęła patrzeć na wszystko bardziej sceptycznie. Nic nie miało już dla niej sensu. Poddała się myśli że niedługo umrze. Już nawet nie próbowała walczyć. Kiedyś wiecznie uśmiechnięta twarz została zastąpiona obojętnością.
- Więc jak wam się układa z Marco ? - spytała unosząc kubek do ust. 
- Jest cudownie. On jest cudowny. 
- Kochasz go ? - spytała przyglądając mi się z uśmiechem. 
- Tak mamo. Kocham go. 
- Jak zareagował Henry gdy ich ze sobą poznawałaś ?
- Em.... Zakazał mi się z nim spotykać - bąknęłam - Ale ja nie ustąpiłam i teraz chyba już się oswoił z tą myślą.
- Dla niego zawsze będziesz jego małą córeczką którą będzie mu ciężko oddać w ramiona innego mężczyzny.
- Ja... - westchnęłam - Ja rozumiem. Naprawdę rozumiem. Ale jeszcze nigdy czegoś takiego nie czułam. 
- Znam to uczucie. Pamiętam jak ja i twój ojciec spotkaliśmy się po raz pierwszy. Byliśmy jeszcze tacy młodzi.
- Gdzie się poznaliście ?  - spytałam zaciekawiona. Jeszcze nigdy nie rozmawiałam z żadnym z rodziców na ten temat. 
- Twój ojciec jako nastolatek, dorabiał sobie na budowie. Jednakże wszyscy pracownicy traktowali go jak gówniarza. Miał wtedy zaledwie 16 lat. Kazano mu więc rozrabiać zaprawę murarską. Napełnione wiadra układał  murku obok. Pech chciał że przechodziłam tamtędy w momencie, w którym jedno z wiader zachwiało się i wylądowało po drugiej stronie betonowej ścinki. Poczułam na sobie gęstą, zimną substancję. 
- Nie wierzę - zaśmiałam się. 
- Ale to nie wszystko ! Chcąc mi pomóc się oczyścić, oblał mnie wodą z węża ogrodowego bo jak twierdził "Jak zaschnie to nie zmyjesz." Wracałam więc przez pół miasta w całkowicie przemoczonych ubraniach. 
- A jak doszło do następnego spotkania ?
- Zaprosił mnie na "przeprosinową" kawę. Świetnie się dogadywaliśmy. Później zaczęliśmy się spotykać znacznie częściej i częściej aż w końcu zostaliśmy parą. 
- Ile miałaś wtedy lat ? - spytałam zaciekawiona. 
- 15. - uśmiechnęła się na wspomnienia który omotały teraz jej głowę. 
- Więc byliście razem przez całe gimnazjum, średnią ? - byłam oniemiała z wrażenia. Tyle lat... Tyle lat razem..
- Zapomniałaś o studiach - uśmiech na jej twarzy stał się jeszcze szerszy. - Pamiętam jakby to było wczoraj. Wymykałam się nocami z domu by móc spotkać się z Henrym którego moi rodzice nie akceptowali. Podobnie jak twój ojciec Marco teraz. Uważali że to nie jest wiek na "miłości", że odciąga mnie od nauki, spycha na złą drogę. Spotykaliśmy się co dwa dni. Zawsze w tym samym miejscu i o tym samym czasie. Na niewielkiej ławeczce przesiadywaliśmy godzinami ciesząc się swoim towarzystwem. Czasem, gdy zamykam oczy... Czuję jakbym znowu tam była...
- Zabiorę cię tam mamusiu. Obiecuję - uścisnęłam jej słabą dłoń i uniósłszy ją do mych ust, pocałowałam jej zewnętrzną część. - Ale teraz mam do ciebie sprawę- rzuciłam sadzając sobie laptopa na kolanach. - Próbuję wymyślić jakich ciekawy prezent na święta dla Marco, ale nie mam pojęcia co mogę mu kupić.
- Sama zawsze miałam z tym problem.. - mruknęła zerkając na ekran laptopa.
Oparłam bose stopy o krawędź drewnianego stolika i dałam się pochłonąć przeglądaniu wielu stron aukcyjnych w poszukiwaniu czegoś sensownego. Nawet nie zauważyłam kiedy wskazówki zegara wybyły godzinę 18. Chwilę później rozległ się dźwięk dzwonka. Podniosłam się z kanapy, nie chcąc angażować mamy do wykonywania zbędnych ruchów które niepotrzebnie odbierały jej siły.
Złapałam za małą miedzianą klamkę i pociągnęłam drzwi w swoim kierunku. Na werandzie, w ośnieżonej kurtce, stał Marco.. Wcześniej nawet nie zauważyłam że sypie śnieg ale teraz była prawdziwa zawieja.
- Hej - odsunęłam się od drzwi robiąc mu miejsce by mógł wejść do środka. Zsunął ze zmarzniętych stóp swoje trampki po czym nie rozpinając nawet kurtki, przyciągnął mnie do siebie na co z chęcią przystałam. Złączyliśmy nasze usta w szalonym, zmysłowym tańcu. Języki walczyły o dominację a moje płuca coraz mniej tlenu przyjmowały. Kiedy wreszcie odsunęliśmy się od siebie, zdałam sobie sprawę że ostatnio miałam okazję całować go dopiero jakiś tydzień temu. Później się nie widzieliśmy. Wszystkie popołudnia spędzałam u mamy.
- Hej - mruknął odzyskawszy miarowy oddech.
- Wejdź. Jesteś cały zmarznięty. - złapałam go za rękę i poprowadziłam do salonu.
- Dzień dobry pani Ross. - uśmiechnął się przyjaźnie siadając na jednym z foteli, tuż przy grzejniku. - Jak się pani dzisiaj czuje ?
- Dziękuję. Jest.. -moment zawahania - dobrze. Zaparzę herbaty to się rozgrzejesz - puściła mu oczko spoglądając na jego pocierające się wzajemnie dłonie.
- Nie, nie.  Ja się tym zajmę mamo. - wyszłam z salonu w kierunku kuchni cały czas rozmyślając nad prezentem dla blondyna. Znając jego, wymyśli coś niesamowitego....
Kiedy wróciłam do pokoju dziennego, mama i Marco pogrążeni byli w dość ... nietypowej rozmowie. Sprzeczali się bowiem o wypowiedź jednej z uczestniczek " Rozmów w toku" która powiększyła sobie piersi.
- Głupota - skwitował Marco zaplatając ręce na piersi.
- Ależ nieprawda ! Jeżeli dzięki jednej, małej operacji kompleks kobiety zniknął, było warto. A poza tym popatrz teraz na nią. O wiele ładniej się prezentuje teraz niż na zdjęciu wcześniej.
- A ja uważam przeciwnie. Wcześniej wyglądała lepiej , naturalniej. A teraz ma przenośną farmę arbuzów. One są nienaturalnie wielkie - bąknął wskazując na ekran.
- Czy mężczyznom nie podobają sie czasem duże piersi ? - spytała.
- W tym rzecz. Piersi a nie wypchane sylikonem arbuzy. - mruknął z tryumfem wymalowanym w źrenicach.
Zaśmiałam się cicho, podając mu kubek gorącej herbaty i już miałam odejść w kierunku fotela kiedy pociągnął mnie w tali tak, bym usiadła na jego kolanach.
- Dziękuję. Teraz będzie o wiele cieplej - uśmiechnął się przyciskając usta do mojego policzka.
Napotkałam zaskoczone spojrzenie mamy. Jednak kryło się w nim coś jeszcze. Jakby radość, może troszkę duma. Wiedziałam że polubiła Marco. Widać to na pierwszy rzut oka. Cieszę się z tego powodu. Nie chciałabym jeszcze sprzeciwów ze strony mamy. Uparty ojciec mi w zupełności wystarczy.
Spędziliśmy z mamą jeszcze koło godziny. Rozmawialiśmy na różne tematy, z reguły nie mające grubszego sensu.
- Przyjadę do ciebie jutro - uśmiechnęłam się zawijając gruby szal wokół szyi.
- Och Julia. Mówiłam ci już że nie musisz przyjeżdżać do mnie codziennie. Raz na dwa trzy dni by w zupełności wystarczył.
- Ale chcę. - podeszłam do niej składając buziaka na jej policzku - pa mamuś.
- Do widzenia - Marco także uścisnął moją matkę po czym wyszliśmy z jej domu.
- Gdzie teraz ? - spytał chłopak zapinając moje pasy. Och tak. Uwielbiał wyręczać mnie nawet w tych najbardziej błahych czynnościach co było słodkie, jednak czasem czułam się przez to jak niepełnosprawna.
- O ile dobrze pamiętam, ktoś obiecał mi dziś wieczorem randkę - wzruszyłam ramionami.
- Ma farciarz szczęście że się zgodziłaś - nachylił się składając na mych ustach pocałunek po czym przekręciwszy kluczyki w stacyjce, wyjechał spod domu matki.

                                ~*~

- Gdzie jedziemy ? - spytałam przyglądając się małym płatkom śniegu uderzającym o przednią szybę samochodu.
- Pomyślałem że dawno nie robiliśmy nic wystarczająco szalonego oprócz leżenia na kanapie więc...
- Poleżymy na kanapie ? - spytałam z nutką nadziei i rozbawienia w głosie.
- Och mała. Poleżmy gdzieś indziej ale to później - puścił mi oczko po czym dodał - Zamierzasz zdać prawo jazdy ?
- Hmm tak. Jakoś na wiosnę. A co to ma do rzeczy ?
- Poćwiczymy dzisiaj trochę. - uniosłam brwi.
- Co masz na myśli ?
- Już niedaleko. Zobaczysz na miejscu. - zacisnął lekko dłoń na moim kolanie. Wywróciłam oczami i oparłam się o zagłówek fotela wiedząc, że nie ma najmniejszego sensu się z nim kłócić. Jeśli chodzi o jego "niespodzianki" - nie piśnie nawet słowa.
Niecałe 15 minut później zatrzymaliśmy się przed dużą halą. Dopięłam zamek w swojej kurtce po czym wyszłam w kierunku Marco , czekającego na mnie tuż przy samochodzie. Splótł nasze palce i otworzył mi drzwi do budynku. Momentalnie uderzyło we mnie ciepłe powietrze.które było wybawieniem od chłodnej śnieżycy na zewnątrz.
- Dwa godzinne karnety - mruknął Marco sięgając do tylnej kieszeni swoich spodni po portfel. Sięgnęłam natomiast po swój, czekając aż koleś za ladą sprecyzuję sumę do zapłaty.
- Co ty robisz Julia ? - spojrzał na mnie marsząc brwi.
- Zamierzam zapłacić za nasze karnety ? - powiedziałam jakby byłą to najoczywistsza rzecz pod słońcem.
- Nawet o tym nie myśl. Ja cię zaprosiłem więc ja płacę.
- Zawsze za wszystko płacisz. Ja też mogę to zrobić. Nie widzę najmniejszego problemu.
- Ale ja owszem. I błagam cie, nie dyskutuj ze mną.Szkoda twojego czasu.
- W końcu złamię twój charakterek - bąknęłam pod nosem.
- Powodzenia kochanie - podał kasjerowi banknot stu złotowy po czym pocałował mnie w policzek czekając na resztę.
- Proszę za mną - mruknął chłopak za ladą. Był nieco wyższy ode mnie, jednak znacznie niższy od Marco. Rudawe włosy opadały na jego czoło, które podobnie jak nos i policzki, pokryte były niezliczoną ilością piegów. Rysy jego twarzy były bardzo łagodne. Ubrany w zwykłe, powycierane jeansy i firmową koszulkę z logo ich firmy prowadził nas w kierunku jak się później okazało szatni.
- Musicie to założyć. - wskazał na polarowe kombinezony które właśnie wyciągnął z dużej, metalowej szafy. - I proponuję wziąć ze sobą czapki, szaliki... Cokolwiek. Na torze jest naprawdę zimno.
Wytłumaczył nam także jak mamy dojść na główna halę po czym się oddalił rzucając swoje firmowe "Miłej jazdy".
- Jeździłaś już kiedyś ? - spytał Marco wiążąc sznurówki buta.
- Muszę ci przypominać że mam starszego brata ? Jestem mistrzynią - wyszczerzyłam się dumnie zaczesując włosy w niezgrabny kok i zatrzymując je w kupie gumką do włosów.
- No to może mały zakładzik mistrzyni ? - zaśmiał się akcentując ostatnie słowo.
- Aż tak bardzo chcesz przegrać ?
- Jasne. - puścił mi oczko - Ale jeśli wygram, pojedziesz ze mną gdzieś w ten weekend.
- Okej. A jeśli ja wygram ?
- Wtedy też ze mną pojedziesz.
- Jeśli wygram, pójdziesz ze mną na zakupy przedświąteczne. - wiedziałam jak bardzo tego nie chciał. Nienawidził chodzić po sklepach a w okresie świąt stawał się leniwą bestia nie chcącą słyszeć słowa zakupy. - Pasi ? - spytałam kiedy nie odpowiedział.
- Tylko jeśli uwzględnisz w zakupach sklep Victoria's secret.
- Nie ma mowy. Nie wejdę tam z tobą.
- W takim razie możesz się już pakować bo czuję że spędzimy ten weekend tak jak to sobie wymyśliłem.
Złączył nasze dłonie i ruszył korytarzem. Już po chwili weszliśmy na ogromną halę z ogromną ilością opon kształtujących trasę toru.
- Załóż to - mruknął Marco nakładając na moje ramiona jego ciepłą szarą bluzę. - Może być trochę zimno.
- Dziękuję - choćbym nawet chciała zaprzeczyć, było to niemożliwe. On już dopinał suwak.
Kiedy niezbyt wysoki chłopak podał nam kaski, nasunęliśmy je na twarze po czym Marco pomógł mi się usadowić w gokarcie ujmując moją dłoń, bym nie straciła równowagi.
Kilka minut później staliśmy na mecie startowej.
- Jako że nagroda jest tak wysoka, nie mogę sobie pozwolić na danie ci forów kochanie - zagruchałam przekrzykując ryczące silniki.
- Czuję że to będzie niezapomniany weekend skarbie - puścił mi oczko, a kiedy światła nad naszymi głowami  zaczęły zmieniać kolor poruszył zabawnie brwiami po czym wystartował z piskiem opon. Zdążyłam jeszcze zobaczyć jak mi macha po czym zniknął za pierwszym zakrętem. Zakupy ! Przegrasz zakupy !- warknęła moja podświadomość. Przycisnęłam stopą pedał gazu , najmocniej jak tylko potrafiłam po czym pojazd ruszył z miejsca. Zachwiał się lekko, po czym już prostą linią ruszył w ślad za chłopakiem. Udało mi się go dogonić już przy drugim okrążeniu. Pewien swojej wygranej nie zwracał zbytniej uwagi na dzielący nas coraz to mniejszy dystans.
Mijając go posłałam mu triumfalny uśmiech. Zmarszczył brwi po czym docisnął pedał gazu chcąc nadrobić straty w ostatnim okrążeniu, na co za wszelką cenę nie chciałam pozwolić.

                             ~*~

- Nie wierzę że ze mną wygrałaś- zaśmiał się chłopak wyciągając ku mnie dłoń. 
- Wspominałam że wychodziłam bratem i jego kumplami naprawdę często - ujęłam ją a chłopak dosłownie wyciągnął mnie z pojazdu. 
- Umm ... nie. Ale dobrze wiedzieć - mruknął. 
- Więc... O ile mnie pamięć nie myli, ktoś obiecał zabrać mnie na zakupy.  - puściłam mu oczko oddając w jego ręce kask. 
- Och tylko nie dzisiaj - jęknął przeczesując włosy. - Muszę się przygotować psychicznie na spędzenie połowy dnia w sklepie.
- Myślałam że lubisz zakupy.
- Droczysz się ze mną ? - zmarszczył brwi.
- Ja ? Skądże. - zaśmiałam się odpinając suwak bluzy. - Dziękuję - podałam mu ją, całując w policzek.
- Nie ma sprawy. - pocałował moją skroń po czym objąwszy mnie w pasie poprowadził w kierunku wyjścia. 
- Zgłodniałem i ty pewnie też więc chodźmy coś zjeść - zaśmiał sie gdy zaburczało mi w brzuchu. 
- Błagam, tylko nie chińszczyzna. Mam jej już dość. 
- Myślałem o czymś bardziej pożywnym. - przyciągnął mnie do siebie jeszcze bliżej uśmiechając przy tym słodko. 

                              ***

- Naprawdę ? Mówiąc "pożywne" miałeś na myśli Mac'a ? - zakpiłam przyglądając się swojemu cheeseburgerowi. 
- Yea. Najlepsze żarcie w okolicy - wyszczerzył się wkładając do ust kolejną porcję frytek. 
Westchnęłam cicho. Nie przepadałam za tego typu jedzeniem. Praktycznie po każdym odwiedzeniu tego miejsca, miałam wyrzuty sumienia że faszeruję się takim śmieciowym "jedzeniem" podczas gdy mogłam zamiast tego jeść świeżą sałatkę z pomidorkami koktajlowymi. 
- Um Julia ? - chłopak spojrzał na mnie skupiając całą swoją uwagę. 
- Hmm ? - mruknęłam z pełnymi ustami. 
- Co powiesz na wspólny weekend ? Moglibyśmy wyjechać zaraz w piątkowy wieczór, tak by zdążyć na sobotę rano. 
- Ale o czym mówisz ?
- Chciałbym cię zabrać  na narty.  
- Oczywiście że jestem za - uśmiechnęłam się biorąc łyk coli - muszę tylko pogadać z tatą jak on to widzi. 
- Okej - mruknął zrezygnowany. Zupełnie jakby obawiał się reakcji mojego taty. 
- Więc w zasadzie jesteśmy umówieni ? 
- W zasadzie tak - uśmiechnął się ściskając moją dłoń.
- Dobrze. A .. Jutro idziemy  na te obiecane zakupy - zapewniłam wymachując nieświadomie frytką przed jego twarzą.
- Boże ratuj ! - mruknął błagalnie składając dłonie jak do modlitwy.
- Obawiam się że teraz już nawet bóg cię nie uratuje. - puściłam mu oczko dopijając colę.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Uhuhu zaszalałam z tym rozdziałem :* Mam nadzieję że wam się spodoba i skomentujecie go ;) Obiecuję że kolejny rozdział będzie krótszy :* Jeżeli macie jakieś pytania dotyczące bloga to piszcie :

ask'a.fm/Olka6621